o mnie

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Serialowe podsumowanie roku 2015. Co warto a czego nie warto oglądać?



Początek roku sprzyja podsumowaniom, również tym w zakresie popkultury. W związku z tym, chciałabym podzielić się swoją listą najlepszych, ale też najgorszych produkcji serialowych 2015 r. Termin wpisu nie jest przypadkowy, gdyż wczoraj (dzisiaj?) w nocy rozdane zostały Złote Globy, a więc jedne z dwóch najważniejszych nagród w kategoriach telewizyjnych. Nie będę odnosić się do wszystkich wyników po kolei, bo za bardzo jaram się kategoriami na których najbardziej mi zależało. Zostawię więc tutaj zdjęcie, które zasadniczo kończy jakąkolwiek dyskusję ze mną na temat „co sądzisz o wynikach Złotych Globów 2016?
Sorry not sorry. 
Złoty Glob dla Oscara Isaaca za najlepszą rolę męską w serialu limitowanym/filmie telewizyjnym nie jest oczywiście jedyną nagrodą, z której się cieszę. Faktem jest jednak, że sprawiła mi ona największą radość.


Przechodząc jednak do tematu właściwego, chciałabym zwrócić uwagę na cztery rzeczy.
Po pierwsze, lista jest bardzo subiektywna, a kolejność publikacji nie do końca odpowiada rzeczywistemu rankingowi. O ile jestem w stanie w miarę swobodnie podać dwa najlepsze moim zdaniem seriale 2015 r., dalsze miejsca to już w dużym stopniu kwestia umowna. Traktujcie więc listę top 10 w kategoriach zamkniętej dziesiątki najlepszych moim zdaniem seriali 2015. W przypadku najgorszej piątki to już w ogóle nie ma co się przejmować rankingiem – wszystkie wymienione tytuły są bardzo złe i żaden nie powinien być przez Was oglądany.
Po drugie, mimo że w poprzednim roku spędziłam na oglądaniu seriali setki godzin, nie byłam w stanie zobaczyć wszystkiego. Jeśli jakiegoś serialu nie ma na liście, a Waszym zdaniem powinien być, jest duża szansa że po prostu go nie znam, więc nie oceniam. Jak wiadomo doba ma tylko 24 godziny, a moja druga połowa życia (w sensie życie poważnego człowieka) często dawała o sobie znać.
Po trzecie, fakt że brakło czasu i nie widziałam wielu ciekawych i obiecujących tytułów, nie oznacza że poniższe zestawienie ułożyło mi się w głowie na zasadzie „wymień 10 seriali jakie oglądałaś”. W 2015 było naprawdę baaardzo, baaardzo wiele tytułów które lubię i cenię. Już nie mówiąc o pojedynczych rolach aktorskich, często ratujących całe fabuły. Nie mogłam jednać ująć wszystkiego. W związku z tym, pod koniec listy top 10 dodałam jeszcze kilka honorable mentions. 
Po czwarte, spoilerów zasadniczo nie ma. Chyba że ktoś uważa opis dystrybutora za spoiler ……


NAJLEPSZE SERIALE 2015 ROKU:

Narcos 
 Jeden z najlepszych, o ile nie najlepszy serial ubiegłego roku. Jako osoba mocno związana i zainteresowana tematyką latynoamerykańską, rzuciłam się na ten tytuł jak rolnik po dopłaty. Jakieś 24 godziny po premierze byłam już po seansie, a pierwsi namawiani przeze mnie znajomi rozpoczęli oglądanie. Wyprodukowana przez Netflix historia najbardziej znanego barona narkotykowego świata porywa wszystkim – estetyką, scenariuszem, dbałością o detale, językiem, a także aktorstwem. Brawa należą się świetnemu Wagnerowi Mourze w roli Escobara. Nie zawiedli też Boyd Holbrook (do tej pory znany głównie jako model, kto by pomyślał że tak dobrze sprawdzi się w branży filmowej) oraz Pedro Pascal (który ostatecznie udowodnił światu, że rola w Grze o Tron była dla niego jedynie rozgrzewką). Narcos to serial trzymający się realiów,  co stanowi rzadkość w amerykańskich produkcjach na temat Ameryki Łacińskiej. Wielkim plusem jest też jego wartość dydaktyczna. O Escobarze i narkotykach w Kolumbii słyszeli chyba wszyscy, mało kto wie jednak coś więcej na ten temat. Jako osoba z wykształceniem latynoamerykanistycznym i fanka popkultury, śmiało polecam ten serial każdemu kto liczy na dobrą, ambitną i mądrą telewizję. 

Show me a Hero
Złoty Glob w kategorii Najlepszy aktor w serialu limitowanym lub filmie telewizyjnym: Oscar Isaac.
HBO zrobiło więcej niż świetną robotę decydując się na wyprodukowanie serialu politycznego, pokazującego to, jak NAPRAWDĘ wygląda polityka. Oparty na książce Lisy Belkin Show me a Hero (polski tytuł: Kto się Odważy) przedstawia prawdziwą historię Nicka Wasicsko, burmistrza miasta Yonkers w stanie Nowy York. Kiedy objął on urząd w 1987 roku, był najmłodszym w USA politykiem na tej funkcji. Niestety, brutalna rzeczywistość bardzo szybko dała o sobie znać. Jako burmistrz, Wasicsko stanął przed koniecznością realizacji wyroku sądowego, nakazującego zbudowanie domów socjalnych w środku osiedla zamieszkanego przez białą ludność. Decyzja ta doprowadziła do histerii konserwatywnych mieszkańców Yonkers, paraliżu władzy w mieście oraz politycznego upadku samego burmistrza. Show me a Hero to nie polityczne science fiction w stylu House of Cards, ale rzetelnie opowiedziana historia, kładąca nacisk na zjawiska występujące w USA do dnia dzisiejszego. Serial doskonale oddaje realia Wschodniego Wybrzeża przełomu lat 80. i 90., dostarczając widzom mocnej, realistycznej i trzymającej w napięciu rozrywki na najwyższym poziomie. Wielka w tym zasługa scenarzysty Davida Simona, specjalisty od tematyki społeczno-rasowej (znacie go pewnie z tytułów takich jak The Wire AKA Prawo Ulicy czy Generation Kill). Mimo szalonego tempa produkcji (prace na planie trwały jedynie trzy miesiące) serial jest bardzo dobrze nakręcony, piękny wizualnie i spójny. 
Powiedzmy sobie jednak wprost. Show me a Hero nie wyglądałby tak dobrze jak wygląda, gdyby nie genialny Oscar Isaac w głównej roli. Nie przesadzam. On jest w tym serialu G-E-N-I-A-L-N-Y. Nie wiem czy którykolwiek inny aktor byłby w stanie wycisnąć z postaci Wasicsko tak wiele, będąc przy tym tak naturalnym. Nie wiem też jak można traktować przyznanie mu Złotego Globu za tę rolę w kategorii niespodzianki. On był po prostu najlepszy. Piękny i dobry. Moje serce rośnie. :’)
Swoją drogą, jestem poniekąd również z siebie dumna, bo polecałam ten serial zanim stało się to modne.

Daredevil & Jessica Jones

Dwa seriale Netflixa, dwie ekranizacje komiksów. Mimo że produkcje te znacząco się od siebie różnią, postanowiłam połączyć je i potraktować w kategorii fenomenu. Niezależnie jak ocenia się netflixowskie ekranizacje komiksów, faktem jest, że Daredevil i Jessica Jones ustanowiły zupełnie nowe standardy w filmie superbohaterskim – nie trzeba być fanem gatunku aby móc czerpać przyjemność z oglądania tych seriali. Produkcje te to w pierwszej kolejności mocne fabuły i wielowymiarowe postacie - innymi słowy świetna telewizja. Nie jestem w stanie powiedzieć który z dwóch tytułów oceniam wyżej, gdyż każdy z nich ma swoje plusy. Daredevil jest piękny wizualnie, wspaniały aktorsko (świetny Charlie Cox), bawi się konwencjami, a jednocześnie dostarcza emocji niepozwalających na odejście od ekranu. Jessica Jones to serial oparty o doskonałe postaci. Tytułowa Jessica (w tej roli Krysten Ritter) to niepodważalna królowa kobiecych bohaterek komiksowych, łamiąca szkodliwe dla kobiet, a niestety powszechne w popkulturze, stereotypy. Serial dostarcza nam również jednego z najdoskonalszych złych w historii telewizji. Odgrywający rolę Kilgrave’a David Tennant stworzył kreację fenomenalną. Jego bohater jest za razem przerażający i intrygujący. Daleko mu do przesady w stylu Jokera, nie operuje też dosłownym sadyzmem jak Hannibal Lecter. Mimo to boimy się go oglądać. Jestem przekonana, że Jessica Jones bez Tennanta ten nie byłaby nawet w połowie tak dobrym serialem. 

Fargo, sezon 2

 Po totalnej porażce jaką przyniósł nam drugi sezon True Detective, fani produkcji Noah Hawleya wyczekiwali powrotu ukochanej antologii z dużą dozą zaniepokojenia. Bano się, że Fargo nie będzie w stanie utrzymać poziomu, tym bardziej że po fenomenalnym pierwszym sezonie poprzeczka postawiona była bardzo, bardzo wysoko. Obawy okazały się totalnie nieuzasadnione. Nie umiem powiedzieć czy drugi sezon Fargo jest lepszy niż pierwszy, czy też tak samo dobry. Wielu twierdzi, że dwójka bije jedynkę o głowę. Twórcom udało się nie tylko utrzymać typowy dla produkcji klimat amerykańskiej północy, ale również podkręcić go poprzez dodatkowe smaczki i detale. Nie brakuje tradycyjnego już czarnego humoru, pięknych zdjęć i cudownych dialogów. Podobnie jak w pierwszym sezonie, ogromną zaletą Fargo 2 jest doskonałe aktorstwo. Wielu ludzi nie lubi Kirsten Dunst i uważa ją za mierną aktorkę, co po raz kolejny okazało się opinią nieznajdującą pokrycia w faktach. Jasno błyszczą też Jesse Plemons (znany też jako Gruby Matt Damon) i Patrick Wilson. Odgrywający rolę charyzmatycznego villaina Bokeem Woodbine idealnie wpasował się w konwencję serialu, będąc godnym następcą Billy’ego Boba Thorntona. Drugi sezon Fargo to produkcja świetna, z pewnością zasługująca na wszelkie wyróżnienia. Z czystym sumieniem polecam ją fanom dobrej telewizji, a tych którzy nie widzieli pierwszego sezonu namawiam do jak najszybszego nadrabiania. Muszę powiedzieć, że całkowite pominięcie tego tytułu na tegorocznych Złotych Globach wprawiło mnie w niemałe osłupienie, tym bardziej że zwycięski Wolf Hall wcale nie jest najwybitniejszą rzeczą wyprodukowaną w 2015 r. przez BBC.

   
Mozart in the Jungle
Złoty Glob w kategorii najlepszy serial komediowy lub musical.
Złoty Glob w kategorii najlepszy aktor w serialu komediowym lub musicalu:
Gael García Bernal
Nie jestem fanką seriali komediowych. Nigdy nie bawiły mnie sitcomy, hejtuję Glee, nie dooglądałam Silicon Valley. Z tego też powodu do pierwszego sezonu Mozart In the Jungle podeszłam sceptycznie. Do oglądania przekonał mnie tak naprawdę tylko Gael García Bernal w głównej roli. No ale co tu dużo mówić. Skończyło się na kompulsywnym oglądnięciu całego sezonu na raz, całorocznym smutku związanym z przymusem czekania na kolejne odcinki, oraz nie do końca ludzkimi odgłosami radości w czasie oglądania Złotych Globów. Wielu osobom wydaje się, że serial o muzykach grających w nowojorskiej filharmonii to idealny przepis na pretensjonalny bullshit dla hipsterów. Nic bardziej mylnego. Naprawdę, nie trzeba być koneserem muzyki klasycznej (ja nie jestem) aby zakochać się w tej historii. Fabuła jest lekka, przyjemna, niewymuszona, a muzyka stanowi jedynie pretekst aby pokazać ciekawe historie ludzi przebywających w specyficznym środowisku. Dodatkowo, aktorsko ten serial jest złoty. Mamy wspaniałego Gaela Garcíę Bernala w roli ekscentrycznego dyrygenta Rodrigo. Mało kto zasługiwał na Złoty Glob tak bardzo jak on. Warto wymienić też Lolę Kirkę jako ambitną oboistkę Hailey, a także całą gamę znakomitych ról w drugim planie. Serio, nawet nie wiem jak mam polecać ten serial, bo nie mieści mi się w głowie że ktokolwiek mógłby nie chcieć tego oglądać.  To jest najlepsza rozrywka jaką można sobie zapewnić oglądając telewizję. Wygrana w kategorii najlepszy serial komediowy/musical należała się Mozartowi jak psu buda, jestem przeszczęśliwa że taką właśnie decyzję podjęło Hollywoodzkie Stowarzyszenie Prasy Zagranicznej. Radość w czystej postaci. Coś cudownego. <3

And Then There Were None

Moim zdaniem najlepszy mini-serial BBC 2015 r. Pokazana rzutem na taśmę w okresie świątecznym adaptacja klasycznej powieści Agaty Christie, I nie było już nikogo stanowi propozycję obowiązkową zarówno dla fanów twórczości autorki, jak i dla miłośników dobrej telewizji. Mimo iż sama zagadka kryminalna nieszczególnie powala (wiadomo, u Christie tak naprawdę nie chodzi o to, kto zabił), sposób w jaki przemycone zostało przesłanie filozoficzno-społeczne zasługuje na najwyższy poziom uznania. Serial jest pięknie nakręcony, a historia toczy się w odpowiednim tempie i z doskonale dozowanym dramatyzmem. Wiadomo jednak, że tym co najczęściej robi seriale BBC jest doskonałe aktorstwo. I w tym przypadku jest podobnie. Producentom serialu udało się zebrać obsadę wymarzoną, wśród której aktorsko nie zawodzi nikt. Nazwiska takie jak Charles Dance, Sam Neil, Toby Stephens, Aidan Turner, Douglas Booth czy Miranda Richardson mówią w sumie same za siebie. No ok, mówią jeśli spędza się kilkadziesiąt godzin w roku oglądając brytyjskie filmy i seriale. Jeśli ktoś tego nie robi, może uwierzyć na słowo.

Better Call Saul

Spin off Braking Bad, jednego z najlepszych seriali w historii telewizji, już od momentu ogłoszenia wzbudzał wiele emocji. Nikt nie wiedział czego tak naprawdę spodziewać się po historii Saula Goodmana, charyzmatycznego prawnika specjalizującego się w szemranych sprawach. Twórcy serialu stąpali w gruncie rzeczy po bardzo kruchym lodzie – pokusa stworzenia ze spin offu prostej kontynuacji Breaking Bad była na pewno bardzo duża. Muszę powiedzieć, że sama byłam mocno sceptyczna, bo o ile bardzo lubię Breaking Bad, nie czułam jakiejś specjalnej potrzeby kontynuowania tej historii, tym bardziej jeśli łączyło się to z zagrożeniem typowego „reanimowanego trupa”. No cóż. Po raz kolejny podkreślam że się myliłam. Better Call Saul to zupełnie nowa jakość, serial dobry i zabawny również dla tych, którzy nigdy nie oglądali Breaking Bad. Jednocześnie cały czas zachowuje on klimat kultowej produkcji, co z pewnością satysfakcjonuje fanów duetu White&Pinkerman. Liczę że w drugim sezonie, którego premiera już niebawem, serial będzie jeszcze lepszy i mniej zachowawczy fabularnie. Twórcy mają już w końcu pewność, że pomysł się sprawdził.

Jonathan Strange & Mr Norrell

Kolejna świetna produkcja BBC, gratka dla fanów fantastyki w stylu Harry’ego Pottera. Na początku warto podkreślić, że serial ten powstał na kanwie doskonalej książki Susanny Clarke, opowiadającej o angielskich magach w czasie wojen napoleońskich. Brzmi dziwnie? Tak ma być. Sama historia aż prosiła się o ekranizację, dobrze więc że brytyjska telewizja ochoczo zdecydowała się na podjęcie tego projektu. Sam serial stanowi produkcję przystępną zarówno dla tych, którzy książkę czytali, jak i dla kompletnie niezaznajomionych z tematem. Serial urzeka klimatem, pięknymi kostiumami, brytyjskim humorem i świetnym aktorstwem. Jako osoba stawiająca brytyjską popkulturę ponad wszystko inne, z czystym sumieniem polecam ten tytuł. Bardzo na niego czekałam i totalnie się nie zawiodłam. 

Pakt

Trochę niespodziewanie, do pierwszej dziesiątki listy wskoczył polski tytuł stworzony przez HBO na zagranicznym formacie. Serial ten, powstały na licencji norweskiego Mammon, to pierwsza od lat produkcja telewizyjna, która się w tym kraju udała. Pakt jest historią Piotra, dziennikarza śledczego, odkrywającego finansowe przekręty na najwyższych szczeblach. Nie chcę spolerować treścią, powiem więc tylko tyle, że scenariusz jest naprawdę na światowym poziomie. Ogląda się go bardzo dobrze, emocji nie brakuje aż do końca. Wielką zaletą serialu jest również ciekawa warstwa wizualna. Twórcy Paktu przedstawili Warszawę w sposób zupełnie odmienny od standardowego, pokazując stolicę jako miasto surowe, nieprzyjazne, wręcz ascetyczne. Trzeba pamiętać, że Pakt bardzo szybko został okrzyknięty polskim True Detective, co widoczne jest zarówno na poziomie fabularnym (podobieństwa do sezonu pierwszego) jak i wizualnym (czołówka Paktu niemal bezpośrednio nawiązuje do czołówki sezonu drugiego). Dużym plusem serialu jest również stojące na dobrym poziomie aktorstwo. Marcin Dorociński znowu pokazał światu dlaczego uznawany jest za najlepszego aktora na tym smutnym padole, po raz kolejny potwierdzając słuszność mojej metodologii wybierania polskich filmów – „oglądam tylko te, w których jest Dorociński”
 
Outlander
Nie będę ukrywać, że mam z Outlanderem pewien dziwny problem. Z jednej strony bardzo cenię sobie ten serial jako godnego reprezentanta uwielbianego przeze mnie gatunku kostiumowców, z drugiej jednak nie potrafię się nim zachwycić aż tak bardzo jak niektórzy. Ten specyficzny dysonans poznawczy  przez długi czas nie pozwalał mi zdecydować, czy faktycznie uważam Outlandera za serial warty listy top 10. Po namysłach doszłam jednak do wniosku, że o ile argument o dobrym kostiumowcu można uznać za sensowny, tak brak totalnego zachwytu wynika głównie z faktu, że nie podoba mi się aktor grający główną rolę męską …  No ale wiadomo, trzeba być poważnym, wbrew pozorom nie mam w zwyczaju oceniać filmów pod kątem tego jak wygląda główny aktor… Tym bardziej że Sam Heughan naprawdę dobrze gra i doskonale wpisuje się w estetykę Outlandera. Generalnie, aktorsko ten serial jest na bardzo wysokim poziomie, mówię tu nie tylko o Samie, ale też o Caitrionie Balfe (jako Claire Randall) i jednym z moich ulubionych brytyjskich aktorów, Tobiasie Menziesie występującym zarówno w roli męża Claire, Franka, jak i sadystycznego psychopaty-wojskowego Jonathana „Black Jacka” Randalla. Tempo rozwoju akcji w Outlanderze jest dość wolne, co rekompensowane jest jednak przez piękne zdjęcia, wspaniałe plenery i cudowne kostiumy. Serio, to jest jeden z najpiękniejszych wizualnie (o ile nie najpiękniejszy) seriali roku. Oglądając myśli się tylko o tym, aby uciekać do Szkocji przebranym w ciuchy z epoki. Piękna sprawa. Naprawdę.


Honorable mentions: American Horror Story: Hotel, Mad Men, Flesh and Bone, Gotham.


Dobra, żeby nie było tak kolorowo, poniżej zamieszczam jeszcze listę największych serialowych porażek 2015 roku. Nie chciałam robić osobnego wpisu, bo co to za przyjemność hejtować crap przez cztery strony Worda. Z drugiej strony chyba dobrze byłoby, aby potencjalnie zainteresowani moim zdaniem wiedzieli czego nie oglądać.
Zdecydowałam się podejść do tematu w sposób specyficzny, skupiając się nie na tytułach które weszły, zbudziły niesmak i zostały skasowane, ale na takich, które wcześniej wyrobiły sobie jakąś renomę (w przypadku sezonów już emitowanych), bądź wiązano z nimi duże nadzieje (w przypadku nowych tytułów). 


NAJGORSZE SERIALE 2015 ROKU:


True Detective, sezon 2
Największy „wygrany” listy przegranych. Po doskonałym pierwszym sezonie dostaliśmy nędzną historię z miernym, niewnoszącym nic nowego scenariuszem. Zagadka kryminalna była tak nielogiczna, że łatwiej było ją zrozumieć czytając posty nerdów na Reddicie niż oglądając serial. Serio, tak beznadziejnej historii dawno nie widział świat. Do tej pory trudno mi uwierzyć, że napisał ją ten sam Nic Pizzolatto, który odpowiedzialny był za pierwszy sezon. Nie pomogły pieniądze wpakowane na produkcję ani dobrzy aktorzy. Jedynym jasnym punktem sezonu okazała się być Rachel McAdams i jej bohaterka Ani Bezzerides. Niestety, było to o wiele za mało aby móc ten serial jakkolwiek uratować. 


The Bastard Executioner
 Nigdy nie oglądałam Synów Anarchii, ale liczba pochlebnych opinii na temat tego serialu skłoniła mnie do przyglądnięcia się nowemu projektowi Kurta Suttera, The Bastard Executioner. Na papierze wyglądało to ciekawie. Zapowiedzi obiecywały epicki kostiumowiec, opowieść o rycerzu, który pod wpływem zaistniałych okoliczności zmuszony był do ukrywania swojej tożsamości i sięgnięcia po miecz katowski. Niestety, zamiast emocjonującego serialu z gatunku historical fiction, dostaliśmy wtórną, sztampową produkcję, której niedociągnięcia fabularne próbowano rekompensować skandalem i flakami latającymi po ekranie. Kiedy świat zaczął podejrzewać, że Sutter wcale nie jest tak wybitnym showrunnerem, sam zainteresowany obraził się, deklarując że drugiego sezonu nie będzie. Z jednej strony to dobrze, bo z pierwszego sezonu naprawdę nie dało się ukręcić sensownej kontynuacji. Z drugiej jednak, w takich okolicznościach za żenadę uznać można sam fakt istnienia tego serialu, bo przez dziesięć godzinnych odcinków nie wydarzyło się zasadniczo nic… 
 
Gra o Tron, sezon 5 
Porażka, która boli mnie najbardziej ze wszystkich. Nie będę ukrywać, jestem wielką fanką uniwersum Pieśni Lodu i Ognia wykreowanego przez George’a R. R. Martina. Kocham książki, do niedawna kochałam też serial. Wyczekiwałam na kolejne sezony jarając się jak flota Stannisa, wymieniając dziesiątki postów i komentarzy z innymi fanami. Żyłam niczym jednorożec biegający po tęczy, czekając na piąty sezon i epickie i zaskakujące rozwiązania. Cóż. Domek z kart runął już w pierwszych trzech odcinkach, a im dalej w las tym było gorzej. Nie mówimy już w tym momencie o wpadkach fabularnych, uproszczeniach czy braku logiki w stosunku do tekstu książkowego. Mówimy o serialu bazującym na najniższych instynktach, prymitywnych rozwiązaniach mających wzbudzić sensację i braku logiki w obrębie samego serialu. To jest nie do wiary jak bardzo spieprzone zostały rzeczy, których w teorii spieprzyć się nie dało. Mój ukochany wątek Dorne – zaorany. Historia z Sansą w Winterfell – bez komentarza. Wynaturzenia fabularne związane z postacią Stannisa – brakuje słów aby to ująć. Pod koniec sezonu miała już miejsce sytuacja, w której mentalnie błagałam twórców o realizację scenariuszy, które w pierwszych odcinkach wydawały mi się totalnie bez sensu i nielogicznie. Byle tylko uniknąć najgorszych patologii, które jeszcze miesiąc wcześniej nie mieściły mi się nawet w głowie. Oczywiście, nic z tego błagania nie wyszło. Efektem tego jest sytuacja w której Gra o Tron, kiedyś mój bezapelacyjnie ulubiony serial, spadła do poziomu produkcji, którą obejrzę tylko po to, aby wiedzieć czym bulwersuje się świat. Bo co do tego, że szósty sezon będzie co najmniej tak samo żałosny jak piąty, nie mam wątpliwości.

Hannibal, sezon 3
Producent Hannibala, Bryan Fuller, po raz kolejny stał się ofiarą swojego własnego nerdowstwa. Tylko on, nikt inny na świecie, był w stanie doprowadzić do sytuacji, w której jedna z najlepiej ocenianych produkcji telewizyjnych ostatnich lat stała się karykaturą samej siebie, skasowaną jeszcze przed zakończeniem emisji. Trzeci sezon Hannibala to nic innego jak pretensjonalna, pusta historia bazująca na pseudoartystycznych rozwiązaniach, w której nawet nie próbuje się ukrywać luk fabularnych. Liczba cliffhangerów, zwrotów akcji i potencjalnych niespodzianek jest tak duża, że przestają one kogokolwiek bawić. Po jakimś czasie wiadomo że przecięcie tętnicy, przestrzelona głowa, 90% poparzeń ciała czy upadek z drugiego piętra nie mogą prowadzić do śmierci postaci. Jeśli bohater nie zostanie zjedzony, mamy praktycznie całkowitą pewność, że cudownie ozdrowieje. Dodatkowo, wraz z kolejnymi odcinkami i rozwojem wątku relacji Willa Grahama z Hannibalem, człowiek coraz bardziej zastanawia się czy nie pomylił kanałów i nie przełączył na fanowskie ekranizacje fanfików z AO3. Najbardziej w tym wszystkim szkoda aktorów, którzy robią dobrą minę do złej gry i naprawdę starają się wycisnąć ile mogą ze swoich postaci. Szkoda tylko, że wstyd później to oglądać.



Supergirl 
Jeśli najciekawszą postacią serialu okazuje się bohaterka grana przez Calistę Flockhart, wiedz że coś się dzieje….
A mówiąc zupełnie poważnie, Supergirl miała być kolejną dobrą produkcją superbohaterską, wprowadzającą ożywczy wątek do zdominowanego przez męskich bohaterów filmowego uniwersum DC. Skończyło się na naiwnej, sztampowej historii, która nie wnosi nic nowego i nie wytrzymuje konkurencji nie tylko przy tytułach takich jak Daredevil i Jessica Jones, ale nawet przy Gotham czy Agentach S.H.I.E.L.D. Fabuła jest przewidywalna aż do bólu, emocje jak na rybach, a aktorstwo przeciętne. Serio, trudno mi jest sobie wyobrazić bardziej zbędny serial superbohaterski niż Supergirl.   


To tyle na dzisiaj. Rzecz jasna zapraszam do polemiki i dyskusji. W najbliższym czasie (tzn jak ogarnę się z życiem na czasowej emigracji i zdobędę Internet) pojawi się analogiczny wpis dotyczący filmów.

Mind the Galaxy!
 





4 komentarze:

  1. Jessica Jones <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, to jest naprawdę dobry wpis! Przeczytałam z uwagą i nawet zaczęłam rozważać, kiedy wcisnąć w swój grafik "Show me a Hero", "And there were No One", "Fargo", "Pakt", a nawet "Mozart in the Jungle", który mnie zupełnie do tej pory nie przekonywał. KIEDY. JA. MAM. TO. ZROBIĆ.
    Zgadzam się co do "Gry o Tron" (niestety) i gratuluję sobie po raz kolejny decyzji porzucenia "True Detective" po pierwszym sezonie (stwierdziłam, że jest fizycznie niemożliwe, by nakręcić coś lepszego niż pierwszy).

    Dobry wpis, serio serio.

    Ink

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję, jest mi niezmiernie miło! :)
      Mam nadzieję że uda mi się utrzymać ten poziom w kolejnych wpisach. :D Będę się starała, więc zapraszam!

      Usuń