o mnie

piątek, 8 stycznia 2016

Za co kochamy nowe Gwiezdne Wojny?





Koniec 2015 i początek 2016 roku kręciły się w moim przypadku wokół dwóch słów. Gwiezdne Wojny. Siódma część sagi, rozgrywająca się 30 lat po wydarzeniach klasycznej trylogii, w sposób absolutny zdominowała moje popkulturowe przemyślenia i działania w ostatnich tygodniach. Mimo że premiera była już prawie miesiąc temu, a co poniektórzy (w tym ja) zdążyli zobaczyć ten film już po kilka razy, emocje nie opadły i zapewne nie opadną jeszcze długo. Cały świat żyje informacjami o ogromnym sukcesie komercyjnym filmu i kolejnych rekordach box office’u, jednocześnie zastanawiając się jakie losy spotkają bohaterów w kolejnym filmie.
Powiedzieć, że "Przebudzenie Mocy" zrobiło na mnie ogromne wrażenie, to tak jakby nic nie powiedzieć. Poziom mojego uwielbienia dla tego filmu już dawno przeszedł wszelkie racjonalne granice, plasując się na poziomie którego sama chyba nie jestem w stanie określić. Do tej pory oglądałam go sześciokrotnie i za każdym razem podobał mi się bardziej. Nie przesadzam, serio. Kiedy normalniejsi na tej płaszczyźnie ludzie pytają mnie co tak bardzo podoba mi się w tym filmie, mam w głowie tyle argumentów, że najczęściej po prostu odpowiadam „WSZYSTKO”. Wiadomo, taka odpowiedź nie satysfakcjonuje chyba nikogo pytającego, a w gruncie rzeczy i mnie wydaje się mocno beznadziejna. Postanowiłam więc naprawić swoje błędy w tym zakresie, w sposób bardziej wyczerpujący (i bardzo subiektywny) odpowiadając na pytanie ZA CO KOCHAMY PRZEBUDZENIE MOCY.  
 
Za klasykę w nowoczesnym stylu.
Okej. Sposób w jaki JJ Abrams podszedł do zdania „W "Przebudzeniu Mocy" będzie czuć klimat starej trylogii” jest kwestią budzącą sporo kontrowersji. Wynika to zasadniczo z faktu, że fabuła samego filmu jest bardzo mocno, momentami bezpośrednio inspirowana „Nową Nadzieją”. Wielu (w tym ja za pierwszym razem) uznało to za największą wadę filmu. Po jakimś czasie doszłam jednak do wniosku (którego trzymam się do teraz), że w dłuższej perspektywie fabularnej nie trzeba oceniać tego jako słabą stronę, a wręcz przeciwnie, jako zaletę. Powiedzmy sobie szczerze. Gwiezdne Wojny nigdy nie były sagą w której jakoś szczególnie mocno chodziło o fabułę. Wszystko skupia się wokół tego w jaki sposób opowiedziana jest historia i kim są jej bohaterowie. Po totalnej porażce i wyrwie w mózgu jaką zostawiła fanom nowa trylogia, powrót do starych, sprawdzonych scenariuszy w odświeżonej wersji był w sumie naprawdę dobrym pomysłem. Wiele można mówić o JJ Abramsie, ale faktem jest, że doskonale wczuł się w nastroje panujące wśród miłośników Gwiezdnych Wojen. Zdecydowana większość fanów uniwersum nie będzie czepiała się, że scena zniszczenia bazy Starkiller jest  bezpośrednią kalką sceny zniszczenia Gwiazdy Śmierci, a postać Hana Solo w TFA jest taka sama jak Obi-Wan w Nowej Nadziei. Każdy będzie się cieszył, że dostał porządny film, przy którym można świetnie się bawić i który garściami czerpie z tego, co w Gwiezdnych Wojnach jest najlepsze. 


Za to, że Han Solo miał rację mówiąc „It’s true. All of it.”
Ludzie pracujący nad "Przebudzeniem Mocy" powinni dostać worek słodyczy za to, jak pięknie dzięki nim wygląda ten film. W czasie seansu naprawdę nietrudno oprzeć się wrażeniu, że wszystko co oglądamy naprawdę żyje. Wydaje się, że Odległa Galaktyka istnieje. Co więcej, jest to najpiękniejszy świat jaki tylko można było sobie wyobrazić. Tutaj po raz kolejny należy oddać ukłony starej trylogii, bo to właśnie na jej podobieństwo zdecydowano się poświęcić dominujące obecnie w kinie efekty komputerowe, na rzecz jak największej ilości fizycznych efektów specjalnych, budowania realnych postaci, filmowania rzeczywistych krajobrazów. Symbolem sukcesu "Przebudzenia Mocy" jest na tej płaszczyźnie oczywiście BB-8, zdecydowanie najwspanialszy droid jaki kiedykolwiek pojawił się w uniwersum Star Wars. Nawet nie chcę sobie wyobrażać jak bardzo słabe byłoby generowanie go za pomocą technologii komputerowych, podobnych do tych obecnych w mniej więcej 80% scen nowej trylogii….

Za świetne decyzje castingowe.
John Boyega i Daisy Ridley jeszcze kilkanaście miesięcy temu byli początkującymi aktorami z mizernym doświadczeniem. Z dnia na dzień stali się oni najgłośniejszymi nazwiskami światowego show businessu. Nie ma co ukrywać, pewnie byłoby tak niezależnie od poziomu ich występu w najnowszym filmie, ale trzeba podkreślić, że aktorsko sprawdzili się świetnie i zdecydowanie podołali postawionemu przed nimi zadaniu. Duża w tym zasługa samych twórców filmu, którzy napisali postacie Rey i Finna w sposób pozwalający na wykreowanie pełnokrwistych postaci, które naprawdę nietrudno jest polubić. 

 Za to, że niektórzy nigdy się nie zmieniają. 
 Jakiś czas temu usłyszałam, że mój główny życiowy dramat sprowadza się do pytania „Han Solo czy Indiana Jones?” Nie jest to dalekie od prawdy. W kontekście premiery Gwiezdnych Wojen, jak również faktu, że Harrison Ford mimo wszystko nie jest coraz młodszy, pytanie to nabrało wyjątkowego znaczenia. Pamiętam że moim podstawowym stresem przed obejrzeniem "Przebudzenia Mocy" było to, czy Harrison będzie w stanie zagrać prawdziwego Hana. Jakże małej wiary byłam człowiekiem mając jakiekolwiek wątpliwości… Harrison to Han. Tylko on potrafi nim być. Robić te same miny, w ten sam sposób wypowiadać zdania. Oglądanie go w tej roli po tylu latach było chyba najlepszą nagrodą dla fanów starej trylogii. Ogromnie cieszyły mnie jego sceny z Chewbaccą, który wreszcie dostał samodzielną rolę i który po raz pierwszy potraktowany został przez twórców jako osobny bohater, ktoś więcej niż drugi pilot Sokoła Millenium. W tym kontekście nie mogę nie wspomnieć jak doskonale twórcy filmu poprowadzili relację Hana z Leią. Naprawdę, gdybym mogła, osobiście pojechałabym do JJ Abramsa i ludzi z LucasFilmu, dziękując za to że nie zrobili z tych bohaterów osób którymi po prostu nie są.  

Za najciekawszego złego w historii Gwiezdnych Wojen.
Kolejna kontrowersyjna opinia, ale trzymam się jej konsekwentnie. Tak, uważam że Kylo Ren jest najlepiej napisanym i najlepiej przedstawionym złym w całych Gwiezdnych Wojnach. Tak, uważam że jest lepszy niż Vader. Nie, nie oznacza to, że lubię Kylo Rena. Uważam że jest obrzydliwym mordercą i życzę mu wszystkiego złego. Nie zmienia to jednak faktu, że jest świetnym villainem. Trzeba wziąć pod uwagę, że po raz pierwszy w Star Wars dostaliśmy złego, u którego obserwowalny jest jakikolwiek sensowny rozwój psychologiczny i stopniowe, coraz głębsze zanurzanie się w ciemnej stronie Mocy. Darth Vader w starej trylogii był już ukształtowanym złym, niespecjalnie mieliśmy szansę widzieć jego rozterki. Dodatkowo, Vaderowi nie pomaga fakt, że on i Anakin w nowej trylogii to zasadniczo ta sama osoba… Uważam, że potencjał Kylo jako villaina został dopiero zasygnalizowany, co stanowi naprawdę doskonały prognostyk na część VIII i IX.   
Swoją drogą, ktoś kto doszedł do wniosku że Adam Driver, mając za sobą role w „Girls” i „Inside Llewyn Davis”, powinien zagrać głównego złego Gwiezdnych Wojen, jest ZŁOTYM CZŁOWIEKIEM.

Za Poe Damerona.
Okej, miałam robić zbiorowy podpunkt o postaciach, ale kto chociaż raz rozmawiał ze mną na temat "Przebudzenia Mocy" ten wie, że znalazłam w tym filmie nowego ukochanego bohatera, zastępującego mi wszystkie niedostatki i niedociągnięcia jakie kiedykolwiek zaserwowało uniwersum SW.
Poe Dameron. The best pilot in the Galaxy. :’))
Prawdą jest, że od dawna jestem fanką Oscara Isaaca i stosunkowo na bieżąco śledzę jego poczynania aktorskie. Nie jest też tajemnicą, że piloci zawsze byli moją ulubioną grupą zawodową (xD) w uniwersum Star Wars, co znajduje swoje potwierdzenie zarówno w Hanie Solo, jak i Wedge’u Antillesie - mojej ulubionej postaci z dziesiątego planu Gwiezdnych Wojen. MIMO TO, gdyby dwa miesiące temu powiedziano mi, że może być w "Przebudzeniu Mocy" ktokolwiek kto rekompensuje śmierć Hana, zaśmiałabym się w twarz. Tymczasem okazało się, trochę ni z tego ni z owego, że nagle mamy Poe Damerona, który robi mi ten film. Od początku do końca. Serio, totalnie nie rozumiem jak można cokolwiek zarzucać sposobowi kreacji tego bohatera. POE TO ZŁOTO. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić bardziej pozytywnej, odważnej, dowcipnej i zarazem ciepłej postaci niż on. Jego sceny z Finnem są jednymi z najlepszych w całym filmie (MOIM ZDANIEM NAJLEPSZE). Nie dziwię się że kurtka Poe ma już własny fandom. W końcu Poe to dobro. Poe to piękno. :’)

Mogłabym pisać jeszcze dużo, dużo więcej, rozpisując poszczególne wątki na części pierwsze i dalej analizując. Cóż. I tak wyszłoby mi z tego, że "Przebudzenie Mocy" powinno się kochać za WSZYSTKO. Zdaję sobie sprawę że jest to oczywiście przesada, bo nie ma czegoś takiego jak produkcja idealna. Mam świadomość, że "Przebudzenie Mocy" nie jest filmem wolnym od wad, co oczywiście nie oznacza, że są to wady dyskwalifikujące. Nowe Gwiezdne Wojny dostarczyły mi rozrywki, której nie zapewnił mi żaden film od wielu, wielu lat. Co więcej, jestem przekonana, że nie jestem w tym odczuciu odosobniona. To chyba jest w tym wszystkim najważniejsze. ;)



P.S. Dziękuję wszystkim, którzy ciepło przyjęli pomysł prowadzenia tego bloga. Zapraszam na fanpage na facebooku. :)

9 komentarzy:

  1. Podpisuję się pod każdym zdaniem, może za wyjątkiem tego, że nie lubię Kylo Rena. Lubię. I to po najlepszej nowej postaci TFA, czyli Poe. :') Wciąż jednak życzę Kylo wszystkiego najgorszego, bo jest mordercą, który nie zasługuje na odkupienie. Właśnie na tym polega fenomen tej postaci jako dobrze napisanego villaina. Jest niezrównoważonym emocjonalnie świrem, który uważa za dobre odruchy w sobie za wypaczenie i dąży do ich eliminacji. Niby nic nowego, ale jednak w porównaniu do filmowego uniwersum SW, Kylo to postęp. Nie zdzierżylibyśmy drugiego Vadera - zimnego, opanowanego badassa ze Starej Trylogii. Bo to byłaby już zbyt bezczelna kalka, a umówmy się - pewnych rzeczy się nie rusza. Nie znieślibyśmy też drugiego mazgajowatego Aniego z Nowej (Średniej?) trylogii, który miał ukazać ludzką twarz Vadera, no ale nie za bardzo wyszło. Kylo jest perfekcyjnym kompromisem, bo jest przerażający i odrażający tak, jak Vader (a nawet i bardziej, Vader nigdy nie zabiłby członka rodziny), ale przy okazji ma też ludzką, rozdartą naturę. Przy dobrym scenariuszu i fenomenalnej, w moim odczuciu, grze Drivera, mamy perfekcyjnego villaina. Z całym szacunkiem do świetnych nowych postaci, to właśnie Kylo ma najwięcej potencjału, tym samym intrygując najbardziej. Masz, przyfangirlowałam Kylo Rena. Teraz wracam na tumblr pod tag Poe Damerona, żeby sobie przypomnieć, kto jest najlepszy. :')

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękna sprawa. :')
    Twoja opinia na temat Kylo powinna być podręcznikowa. Szczególnie biorąc pod uwagę ile litrów hejtu wylało się na niego w ciągu tego miesiąca. Mam wrażenie że część ludzi totalnie nie zrozumiało o co chodzi w tej postaci, skupiając się jedynie na tym że płakał jak zabijał ojca i będąc rannym nie pokonał Rey... Serio, to jest mega słabe, bo ci sami ludzie którzy odwołują się do Vadera-badassa, jednocześnie krytykują film za zbyt dużo przeniesień ze Starej Trylogii.....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie, to jest zastanawiające czego ci ludzie tak naprawdę oczekiwali. Wyobrażam sobie ten lament gdyby Kylo był identyczną kopią Vadera. Pewnie histeria podobnych rozmiarów co ta o Emo Rena, kobietę Jedi i czarnoskórego protagonistę.

      Usuń
  3. Teraz jest kolejna drama, bo ci sami ludzie którzy krytykowali nową trylogię teraz domagają się powrotu Lucasa do pracy przy SW. :')

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie sekretnie podobał im się JarJar i Ewoki.

      https://www.youtube.com/watch?v=2zQMGPHsGag

      Usuń
    2. hahaha NO WŁAŚNIE.
      Tak by to wyglądało. [*]

      Usuń
  4. Witaj, trafiłam tu przez facebookową grupe GW. :D Przeczytałam ten wpis z wypiekami na twarzy. Czuć tu wielką miłość do SW, na którą ostatnio wśród hejtów coraz rzadziej natrafiam. :( Zgadzam się ze wszystkimi punktami. Twoja wypowiedź zrobiła mi dzień. ;) To wspaniałe "spotkać" kogoś, kto także czuję się jak w domu widząc na ekranie Hana, Leię, Chewbacce, Luka (btw. mnie ta krótka chwilka po prostu zniszczyła <3) - po prostu kochane stare uniwersum. Ja też nie mogę się od jakiegoś miesiąca otrząsnąć z starłorsowej gorączki. I dobrze! :D Bo Star Wars is love. Star Wars is life. Jeszcze raz Ci dziękuję. <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Omg to ja dziękuję! Bardzo mi miło słyszeć te słowa, szczególnie w kontekście o którym wspomniałaś - wkoło pełno hejtu, czasami aż strach się wypowiedzieć.
    Pozdrawiam serdecznie, mam nadzieję że będziesz częściej do mnie zaglądać, bo tematyka SW na pewno pojawiać się tu będzie nie raz, nie dwa. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja widziałam w filmie nieco więcej wad :D co absolutnie nie zmienia faktu, że go totalnie, zupełnie nieobiektywnie kocham i stawiam nad wszystkie prequele Lucasa. Ten film ma cudowny klimat, świetną obsadę i przede wszystkim... TO SĄ GWIEZDNE WOJNY! Moje stare dobre Gwiezdne Wojny :D plus ten film wprowadził Poe Damerona. I to jest ostateczny argument. Przepraszam! Jeszcze BB-8!

    OdpowiedzUsuń