o mnie

wtorek, 26 kwietnia 2016

Nowy rok, stara bida, czyli po premierze szóstego sezonu Gry o Tron [recenzja]



Za nami premiera szóstego sezonu Gry o Tron. Serial, który już rok temu stracił jakiekolwiek prawa do określania siebie mianem dobrej telewizji, już na wstępie nie omieszkał przypomnieć wszystkim, dlaczego na produkcję tę lepiej jest spuścić niekończącą się zasłonę milczenia. Najnowszy odcinek ze zdwojoną siłą powielił żenujące schematy sezonu piątego, a twórcy serialu, David Benioff i David Weiss, po raz kolejny pokazali, że jedyną wartością Gry o Tron jest wszechobecny szok, zniszczenie i coraz bardziej wymyślne śmierci. Wszystko to kosztem spójności fabularnej i psychologicznej bohaterów. Niby nie było złudzeń że tak właśnie będzie, ale niesmak towarzyszący przekonaniu się o kolejnej bezczelności scenarzystów naprawdę przechodzi ludzkie pojęcie. 

Tylko aktorów szkoda.
Wbrew temu co zapowiadałam, nie będę pisać co odcinek o szóstym sezonie Gry o Tron. Nie widzę sensu kopania leżącego, tworzenia sztucznej napinki „OMG, WTF, CO ONI ZROBILI?”, bo każdy z nas wie, że w tym serialu stać się może wszystko, a granice naszej wyobraźni nie są granicami których nie przekroczyliby D&D. Poprzeczka postawiona jest wysoko, bo pamiętajmy, mówimy o serialu w którym na oczach widzów mordowano kobiety w ciąży, gwałcono nastolatki, a rodzice palili dziecko na stosie.

Być może napiszę coś pod koniec sezonu, ale to na zasadzie śmiania się z siebie samej, że myśląc rok nie wymyśliłam rzeczy, które scenarzyści upchnęli w dziesięciu odcinkach. D&D zdołali zażenować mnie już na starcie, nie ma sensu więc zastanawianie się, co będzie dalej. 

Wpis zawiera informacje dotyczące wydarzeń z sezonów 1-5, a na pewnym etapie także spoilery z pierwszego odcinka szóstego sezonu. W stosownym miejscu będzie informacja o tychże spoilerach. 


Zacznę może od rzeczy banalnej. Widzicie, ja naprawdę byłam fanką Gry o Tron. Co więcej, spokojnie mogę powiedzieć, że w dalszym ciągu jestem fanką książek i całego uniwersum. Fascynuje mnie ten świat, zawiłość historii, mniej bądź bardziej prawdopodobne teorie dotyczące rozwoju postaci. Od prawie dwóch lat udzielam się na forum Pieśń Lodu i Ognia, gdzie poznałam wielu naprawdę fajnych ludzi, którzy nie tylko podzielają owo zainteresowanie, ale i potrafią w sposób ciekawy i pełen entuzjazmu na ten temat dyskutować. Tym bardziej przykro mi, że produkcja dzięki której poznałam i pokochałam świat Martina, przybrała formę bezczelnej karykatury samej siebie, kpiącej nie tylko z widzów znających książki, ale każdego kto wie na czym polega telewizja jakościowa. 

Faktem jest, że ani proza Martina, ani początkowe sezony serialu nie abstrahowały od przemocy, krwi i śmierci. Taka już specyfika Westeros. Na etapie pierwszych czterech sezonów byliśmy w stanie jeszcze przymykać na te wszystkie realistyczne i przesadnie obrzydliwe sceny oko - bo tak napisał Martin w sadze, bo trudno obwiniać scenariusz adaptowany za tekst oryginału. Oczywiście, były zbędne przegięcia, jak chociażby dźganie ciężarnej Talisy w brzuch przez Freyów, ale poza tym fabuła względnie trzymała się kupy. Do momentu (włącznie) pojedynku Oberyna z Górą, śmierci postaci miały mniej więcej logiczne przyczyny i konsekwencje, a dokonujący mordów bohaterowie mieli ku temu dające się zamknąć w logicznych ramach motywacje. To prawda, już w czwartym sezonie mieliśmy okazję do niepokoju, szczególnie w momentach gdy twórcy zaczynali majstrować przy scenariuszu i przerabiać rozwiązania z książki na własne potrzeby (Darth Sansa to doskonały przykład). 

Odejdźmy jednak od książki i skupmy się na samym serialu. Saga Martina na pewnym etapie operuje taką liczbą postaci, że nie da się tego ogarnąć w telewizji. Dodatkowo, co chyba ważniejsze, urywa się ona na etapie Tańca ze Smokami, a Wichrów Zimy ani widu ani słychu. Czego oczekujemy więc od scenarzystów? Konsekwencji i logicznego prowadzenia wątków w obrębie samego serialu. Traktujemy serial i książkę jako osobne byty, na etapie piątego i dalszych sezonów oceniamy je w sposób zupełnie niezależny. Czekaliśmy i jaraliśmy się jak flota Stannisa.

Co dostaliśmy od D&D w piątym sezonie? Totalnie zarżnięty wątek Północy, w którym Littlefinger wysyła Sansę do Boltonów, gdzie Ramsay gwałci ją i traumatyzuje. W imię czego? Tego, aby pod koniec sezonu mogła stamtąd uciec wraz z Theonem. Serio? Pamiętajmy, przy okazji tego zaorano również potencjał Littlefingera, który układając się z Boltonami okazał się kompletnym idiotą, jak również łatwym celem przyszłej zemsty Starkówny. Stawiam kasę, że w kolejnych odcinkach szóstego (góra siódmego) sezonu zobaczymy Sansę wbijającą Petyrowi nóż w plecy. Przypominam, w serialu nie mamy żadnych dowodów na to, że Littlefingerowi na Sansie nie zależy, a ona sama nie wie, kto naprawdę stoi za śmiercią Neda. Po co więc to wszystko? Oczywiście dla szoku. 

Pamiętacie o bezsensownej śmierci Barristana na początku piątego sezonu i całkowicie skopanym i pretensjonalnym wątku Daenerys? Nie dziwię się, można zapomnieć pod naporem syfu który dział się w GoT w innych lokacjach. 

Kolejna kwestia – śmierć Jona. Czy bracia z Nocnej Straży naprawdę mieli powody aby go zbijać? Okej, mogli być niezadowoleni i buntować się przeciwko przepuszczeniu Dzikich za Mur, ale to nie jest jeszcze powód aby mordować człowieka. Co innego gdyby Snow zechciał zaangażować Nocną Straż do walki na linii Stannis-Boltonowie. Wiemy jednak, że jako Lord Dowódca odmówił on ugięcia kolana przed Stannisem. Nie zrobił on więc z perspektywy Nocnej Straży niczego, co kwalifikowałoby go do miana zdrajcy. 

Skoro już o Stannisie mowa, nie ulega wątpliwości, że to właśnie jego plot stanowi symbol przekroczenia przez GoT wszelkiej granicy. Ojciec, który pali własne dziecko w imię mętnej wizji zwycięstwa w bitwie. Dziecko, które kilka odcinków wcześniej tulił, a kilkanaście lat wcześniej uchronił przed pewną śmiercią. I tu naprawdę nie chodzi o to, że D&D postanowili usunąć Baratheonów. Palenie dziecka jest żenujące i biedne, ale skoro postanowiono zafundować widzom szok, powinno się mieć na tyle odwagi, aby uzasadnić go fabularnie. Stannis mógł przegrać w bitwie nie godząc się wcześniej na poświęcenie córki, a Shireen mogła zginąć i tak, np. spalona przez Melisandre bez wiedzy Staszka. Efekt namacalny byłby taki sam, a zachowałoby to wiarygodność psychologiczną postaci. Uchroniłoby to też widzów przed sytuacją, w której zabicie Stannisa przez Brienne postrzegane było jako wybawienie. 

Żeby tego wszystkiego było mało, dostaliśmy żałosny dornijski wątek, najbardziej jak do tej pory odległy od tekstu książkowego, oraz, co nie ulega już w tym momencie wątpliwości, najbardziej niepotrzebny ze wszystkich w serialu. 

UWAGA,  SPOILERY S06E01


Dorne
Tak. To Dorne sprawiło, że w sumie jest mi niedobrze na myśl o GoT. Symbolem porażki tego wątku jest fakt, że mimo wybicia wszystkich najważniejszych jego postaci, po pierwszym odcinku sezonu ludzie i tak wolą gadać o Melisandre.
Faktem jest, że już śmierć Myrcelli w końcówce piątego sezonu była nie tylko rzeczą zbędną, ale i bezsensownie szokującą. Mimo to, rozwiązanie polegające na zamordowaniu całego rodu Martellów przez cztery psychopatki przebiło całą żenadę Dorne i ostatecznie potwierdziło, że lepiej byłoby w ogóle olać sprawę i nie pokazywać nic związanego z tym rodem. Naprawdę, nikt chyba nie spodziewał się, że D&D posuną się do tak biednego rozwiązania, i to nie tylko na poziomie fabularnym, ale też konceptualnym. Doran oczywiście wyszedł na idiotę i oderwanego od rzeczywistości kacyka, który nie rozumie swoich ludzi. Trzeba podkreślić, że cała intryga Ellarii oparta została na żałosnym w sumie wycieraniu sobie gęby Oberynem, i logice typowej dla osoby chorej - pomścijmy Oberyna mordując najbliższą mu osobę, czyli jego brata. Ja rozumiem, że po śmierci młodszego Martella mogło jej się pomieszać w głowie, szkoda tylko, że twórcy serialu nie uznali za stosowne pokazania rozwoju owego szaleństwa. Zgroza. Abstrahuję już od tego, że zabicie Księcia Dorne i Areo Hotaha miało miejsce w momencie, gdy  sześciu czy ośmiu strażników tylko patrzyło, czym twórcy zasugerowali nam, że całe Dorne jest przeciwko władcy. Dodatkowo (i tu zaczyna się konceptualna żenada jeszcze większa niż w przypadku Dorana), skąd Nymeria i Obara w ogóle znalazły się na statku? Gdzie jakiekolwiek zarysowanie kontekstu?? Przecież niemożliwe jest, aby one tam dopłynęły szybciej niż najszybszy okręt z floty Dorne. Serio, cały ten MASTER PLAN Ellarii jest tak bez sensu i tak niespójny w skali mikro, że  wygląda to tak, jakby ktoś te sceny dopisywał na kolanie chwilę przed kręceniem…. Zero szacunku dla widza.

Mam wrażenie, że Dorne zostało dodane do serialu na fali popularności Oberyna, stanowiąc fanserwis w najgorszym tego słowa znaczeniu. Dostaliśmy wątek który pojawił się i zniknął, nie wniósł do fabuły zupełnie nic (Myrcellę mógł przecież zabić ktokolwiek w Królewskiej Przystani, albo mogła umrzeć poza kadrem) i przy okazji stanowił kwintesencję żenady i bezsensownej przemocy. Nie mam nawet pomysłu co miałoby się tam dalej dziać, szczerze mówiąc chyba  wolałabym aby zostawiono sprawę i nie pokazywano Dorne już nigdy więcej. Szkoda Dorana, bo nawet w tej krótkiej scenie przed śmiercią pokazał, jak wspaniały był potencjał tej postaci. Szkoda Ellarii, która, jak to słusznie zauważył kolega Kamil, moderator Jaram się jak Córka Stannisa, aspiruje do roli Hitlera tego uniwersum. Szkoda nawet Trystane'a, który okazał się być dla D&D niczym innym jak tylko mięsem armatnim. Podobnie z resztą jak Areo Hotah.

Zaoranie Martellów (a wcześniej Baratheonów) pokazuje nam wyraźnie, że twórcy GoT dążą do kluczowej rozgrywki na linii Starkowie-Lannisterowie-Targaryenowie, a wszystkie inne rody mają iść do piachu. Założę się, że następni w kolejce są Tyrellowie. Nikt nie wierzy chyba też w powodzenie wątku Żelaznych Wysp, skoro do końca serialu po 6. sezonie ma być 10-15 odcinków. Wszyscy, którzy pojawili się później niż w pierwszym sezonie są jedynie pretekstem do wywołania szoku poprzez kolejne głupie zgony.

Mur
Wątek Muru w dalszym ciągu pozostaje sprawą kontrowersyjną. W moim przekonaniu możemy być jednak pewni, że Jon prędzej czy później wstanie. Wątpliwości co do jego ożywienia nie ma już nikt poza Kitem Harringtonem, który przez całą promocję serialu tkwił w takim denialu, że chyba sam uwierzył że go na tym planie nie było. Mimo wszystko, jeśli abstrahować od faktu, że cała śmierć Jona była głęboko bez sensu, sceny na Murze oceniam jako najlepsze w pierwszym odcinku. Fajna chemia wywiązała się między Braćmi z Nocnej Straży a Davosem. No i Edd po raz pierwszy został nazwany Dolorousem. Serce rośnie, szkoda że to klasyczna „perła wśród gnoju”.
Potencjalnie ciekawa wydaje się sytuacja z Melisandre, chociaż mam podejrzenie, jedynie na potencjale się skończy. Abstrahuję już nawet od tego, że w poprzednich sezonach były sceny gdy Mel chodziła bez naszyjnika, i wyglądała normalnie, nie jak stara baba (patrz tu). Tak to jest, gdy szczucie cycem wygrywa z logiką.

Meereen
Kto lubi Tyriona ten pewnie doceni jego wymianę zdań z Varysem, chociaż mnie osobiście żarty o braku penisa przestały śmieszyć jakieś trzy sezony temu. Na inną rzecz trzeba jednak w tym wątku zwrócić uwagę. Kluczowym z punktu widzenia całościowej fabuły serialu był moment spalenia całej floty Daenerys, którą potencjalnie miała płynąć do Westeros. Dzieje się to akurat w momencie, gdy D&D zdecydowali się wprowadzić wątek Żelaznych Wysp i Greyjoyów. Przypadek? Nie sądzę. Kolejna scena pisana jak na kolanie. 

Królewska Przystań                          
Cóż. Scena rozmowy Jaimego z Cersei była w sumie treściowo wtórna. Mam wrażenie, że słyszałam już dziesięć razy taką retorykę - standardowa gadka o śmierci, utracie wszystkiego, zemście na wrogach Lannisterów. Heh.. Emocje jak na rybach. Boli mnie to w sumie, bo Nikolaj Coster Waldau jest za dobry na ten serial, i pomimo udziału w wątkach fanfikowych, jego postać zachowuje póki co względną psychologiczną spójność. Ciekawa jestem jeszcze Margaery, a konkretnie tego, czy dożyje do końca sezonu. Stawiam że jednak nie, bo przecież Tyrellowie nie mogą biegać po tym serialu wiecznie.

Północ
Ucieczka Sansy i Theona sama w sobie była sztampowa, ale trudno jest nie pochwalić Sophie Turner i Alfiego Allena za świetną chemię i doskonałe aktorstwo. Zasadniczo uratowali oni tę scenę, bo każdy z nas widział już podobny motyw survivalowy w telewizji ze sto razy. Oczywiście Brienne pojawiła się w najbardziej odpowiednim momencie (plus za refleks, świeczkę przecież przegapiła bo poszła mordować Stannisa….) i uratowała dzień. Szkoda że przy okazji liczba żołnierzy Boltonów magicznie zmniejszyła się, a psy poszły na kolację z Myrandy. Smacznego.
P.S. Czy dalej są osoby tkwiące w denialu i wierzące, że Stannis jednak żyje?

Braavos
Sceny z Aryą wjechały tylko po to, aby przypomnieć widzom co się stało. Nie bardzo jest co komentować, standard z poprzedniego sezonu. 

Morze Dothraków
Widać, że Dany wraca fabularnie do pierwszego sezonu i nie jest to ani odkrywcze, ani ciekawe. Dodano za to więcej dyskusji gwałtach, aby widz czasem nie zapomniał jaki to serial. Z Joraha i Darka, znajdujących pierścień na powierzchni większej niż terytorium Chin, Internet toczy bekę od momentu pojawienia się pierwszego trailera. Mogę się jedynie do tej beki przyłączyć.


Całościowo odcinek oceniam jako trzymający poziom końcówki piątego sezonu – jest tak samo biednie fabularnie i żenująco jak było. Podobnie jak wcześniej, promowane są w nim szkodliwe i nieprawdziwe wzorce (wykrzywiony feminizm, retoryka gwałtu, łagodność jako synonim słabości). Wątek Dorne oficjalnie uznać można za największą żenadę nie tylko Gry o Tron, ale chyba w ogóle telewizji w ostatnich latach. Nie mam słów, a najgorsze jest to, że na pewno będzie jeszcze gorzej. 


Smutna konkluzja tego wszystkiego jest taka, że niezależnie ile będziemy hejtować, ile będziemy narzekać i ile będziemy niedowierzać, przyczyniamy się do tego, o co tak naprawdę chodzi twórcom GoT. To dzięki tej dyskusji, niezależnie czy pozytywnej, czy negatywnej, Gra o Tron stała się tym największym serialem w historii telewizji. Trzeba podkreślić, że metody przyjęte przez D&D są wyjątkowo bezczelne, gdyż nie sposób jest przejść obojętne wobec skali bezsensownej przemocy i po prostu zwykłych głupot, których świadkami są widzowie GoT. Trudno jest się odciąć od komentowania kolejnych żenujących rozwiązań fabularnych, czego doskonałą świadomość mają twórcy. Ewidentne jest, że w momencie zakończenia tekstu książkowego skończyły im się pomysły, postanowili więc zrobić tak, aby kasa się zgadzała, a sławetny „fenomen” został utrzymany. Jedyne co możemy zrobić, to starać się tego fenomenu nie nakręcać. 

Brawo, D&D, brawo.


7 komentarzy:

  1. Z częścią się zgadzam, z częścią nie.
    Nie zgadzam się przede wszystkim z bezsensownością śmierci Barristana. Była ona bardzo wiarygodna a przede wszystkim najprawdopodobniej już w pierwszych rozdziałach nowej książki stary Barry będzie wąchał kwiatki od spodu, jak to się już kilkukrotnie "foreshadowowało". Czemu usuwać go teraz? Ponieważ serial nie przewiduje raczej oblężenia Mereen czy wielu innych graczy takich jak Hizdahr (zabity), Brązowy Ben Plumm, Zielona Gracja, Quentyn (nieobecni w serialu), stąd trzeba mu było dać jak najbardziej odpowiednią śmierć. Smutne, że zginął w walce z paniątkami w maskach, ale trzeba pamiętać, że obszar na którym walczył był ciasny, a przeciwników wielu, i wielu również zdołał zasiec.
    Spalenie córki Stannisa też ma ręce i nogi, ponieważ GRRM sam przyznał w jednej ze swych wypowiedzi, że Shireen czeka również los kupki popiołu, i Stannis z Mellisandre zrobią z nią to samo. Najprawdopodobniej w innym kontekście i innym miejscu fabularnym, ale tak czy siak Stannis the Mannis okaże się mordercą córki (i dobrze, bo nie przepadam za typem nawet w książce i mam dość fanbojstwa niektórych miłośników Stannisa którzy twierdzą że "Mannis nigdy by tego w książce nie zrobił !!!111oneone"). Powód dla którego zarżnięto Jona, jest wyjaśniony przez Allisera w najnowszym odcinku. Nie zrobili tego, ponieważ chciał ruszyć na Winterfell jak w książce, lecz dlatego, że wpuścił dzikich. Jak dla mnie również jest to sprawiedliwe podejście, zwłaszcza, że Alliser i cała reszta buntowników nie widziała co odwaliło się w Hardhome, więc nie zdają sobie sprawy z powagi zagrożenia. Ja to kupuję. Morze Dothraków również, zwłaszcza, że Darek i Ser Friendzone napotkali połacie wydeptanej trawy przez Dothracki Khalassar, stąd wiedzieli gdzie szukać ewentualnych śladów. Poza tym, czepianie się tego, jest czepianiem się dla zasady. W LOTRze gdzie Legolas, Gimli i Aragorn znaleźli broszkę Pippina nikt się nie czepiał, a w przypadku GoTa internety szaleją - trochę zdrowego rozsądku ;)
    Z czym zgadzam się w 100%: Przede wszystkim z wątkiem Dorne który został zarżnięty. Oprócz choreografii bitewnych pod których nadaje się muzyczka z Benny Hilla i "bad pooooooooosey" w Dorne absolutnie nic nie jest jak trzeba. No, może jedna z bękarcic to fajna dzioucha, a Ellaria nawet daje rade aktorsko, ale poza tym to klapa. O ile sam wątek Dorne w książce był dla mnie nudny jak cholera, a sam CameraWhoRides - Areo Hotah, jest raczej wyśmiewaną postacią niż poważaną - wszystko to miało większe ręce i nogi i wiarygodność niż w serialu, gdzie głupie dziwki wiedzione zemstą zarzynają najbliższą rodzinę Oberyna. FFS! Również zgadzam się z tym, że nie ma co oczekiwać, że Margaryna oraz Greyjoyowie (no może poza biednym i umęczonym Fetorem) pożyją zbyt długo. Podobnie jak z wykrzywionym feminizmem który wylewa się wręcz z ekranu. Ja rozumiem sympatię do kobiecych, silnych postaci, GRRM również ją ma pod postacią chociażby Aryi czy w mniejszym stopniu Sansy, ale w serialu Brienne i Żmijowe Bękarcice są zdecydowanie przegięte, a kosztem Barristana, Stannisa czy wielu innych męskich, fajnych bohaterów, promuje się na siłę powiedzenie, które w książkach miało inny wydźwięk: "All men must die" co znaczyło, wszyscy muszą umrzeć. W serialu zdaje się D&D ubzdurali sobie, że znaczy to "Wszyscy faceci muszą umrzeć" co jest smutną konstatacją, mimo, iż jestem fanem kobiecej gry aktorskiej jak i kobiecych wdzięków, lecz co za dużo, to niezdrowo. Dobrze, że jeszcze Tyrion, Davos i Jaime pozostali przy życiu, a Jon niedługo wróci, bo Westeros niedługo w takim tempie zabijania bohaterów płci męskiej stałoby się kolejną wyspą Lesbos ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko spoko, ale nie kupuję argumentacji na zasadzie "w książce bohater XYZ na pewno też zginie, więc zabicie go w serialu miało sens". Tak jak pisałam przy Stannisie - to nie jest kwestia wybicia Baratheonów, ale zrobienia tego w sposób który zarzyna logikę.
      Poza tym widzę że zasadniczo się zgadzamy. ;)

      Usuń
    2. "GRRM sam przyznał w jednej ze swych wypowiedzi, że Shireen czeka również los kupki popiołu, i Stannis z Mellisandre zrobią z nią to samo" - Taa...Jakby ludzie rozumieli to co czytaja, to potem moze nie wypisywaliby na internetach bzdur. Owszem, Dedeki po odcinku powiedzialy ze o ognisku z Shireen dowiedzialy sie od Martina. I nic wiecej. Nie bylo tam nawet slowa o tym kto bedzie za nie odpowiedzialny. Mozna postac lubic badz nie, ale dopisywanie sobie z fusow, i fanfica Dedekow, tego co stanie sie w ksiazce...Jednak bym odradzal.

      Usuń
  2. Tak jak kolega wcześniej również się w części zgadzam, a w części niekoniecznie. Zdecydowanie ugodziło mnie narzekanie w Twoim tekście o bezsensowną przemoc - właśnie ta przemoc tak promuje cały serial, na równej płaszczyźnie co golizna i smoki. Doskonale wiem, że to chwyt scenarzystów. Podczas gdy cały odcinek jest lekko nudnawy i nagle wlepią znikąd scenę choćby nawet spalenia Shireen człowiek od razu się budzi i ogląda z większą ciekawością, a co za tym idzie jego ocena również podskakuje. I mimo, że nie jest to ani trochę delikatne, tego własnie oczekuje się od GOT. Chociaż muszę przyznać rację w kwestii lepszego zaopatrzenia zgonów w treści fabularne (Wciąż ubolewam nad Tristanem i widowiskowym dźgnięciem w oko). Co do Cersei i Jaima, rzeczywiście powtarzany schemat z tkliwą rozmową o stracie ukochanych, ale po wydarzenia naszej Królowej Matki z poprzedniego sezonu można to usprawiedliwić. Kobieta straciła doszczętnie poważanie w królestwie, została publicznie poniżona (i to w jaki sposób!), jej ojciec jeszcze dobrze nie ostygł a kolejne dziecko umiera. Jak dla mnie załamka jest jak najbardziej adekwatna. Niedopuszczalne są oczywiście takie wpadki jak z psami gończymi czy Bękarcicami na statku, to fakt. No i Dorne w ogóle lepiej byłoby wymazać i nigdy nie zaczynać niż teraz na siłę mordować każdego po kolei. Jedyny plus to wprowadzenie wręcz komizmu, bo widz jak na to patrzy to nie idzie się przestać śmiać :) Na murze w końcu się znalazł Duch za którym zaczęłam już tęsknić i czekam dalej na rozwój sytuacji bo wierzę całym serduszkiem, że Jon magicznie powstanie i najpierw ukręci łeb Alliserowi a potem jak dobrze pójdzie pomoże Sansie. Nazwij mnie za wielką optymistką! Generalnie po odcinku czuję wieeelki niedosyt i czekam niecierpliwie na więcej. Swoją drogą to gratuluję bardzo przemyślanej i spójnej recenzji, pozdrawiam cieplutko :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ale sam widzisz - brak zaopatrzenia zgonów w treści fabularne to właśnie jest bezsensowna przemoc. Ja nie mówię że bohaterowie mają nie ginąć, ma nie być krwi, flaków i dosadnych scen, ale granica między przemocą bezsensowną a uzasadnioną fabularnie, jest jednak mimo wszystko dosyć jasna do wyznaczenia.
      Zgadzam się co do potencjalnego rozwoju wątku Muru - to, że Jon wstanie i pomoże Sansie jest nieomal pewne.

      Usuń
  3. Nie będę się rozpisywał, więc odpowiem tylko krótko do komentarza SerGoodmen ofHouseTwenty:

    W temacie Shireen - chciałbym tylko zwrócić uwagę, że niekoniecznie za spalenie Shireen musi odpowiadać w książkach Stannis. A nawet jeśli będzie w to zamieszany, to na pewno zostanie to jakoś psychologicznie podparte - np. stawka będzie o wiele wyższa lub sytuacja bardziej dramatyczna. Rozwiązanie przyjęte w serialu jest słabe i niespójne psychologiczne. Tywin w serialu niby zginął książkowo, jednak wywalenie wątku Tyshy sprawia, że psychologicznie nie zostało podparte to, że Tyrion w ogóle do komnaty Tywina się udał. Oto się w tym wszystkim rozchodzi, że Dedeki sobie zakładają parę fabularnych punktów zwrotnych i po prostu biegną od punktu do punktu bez troski o psychologię pisanych postaci. Takiemu scenariuszowi pisanemu na kolanie należy mówić stanowcze nie. U Martina każda ważna decyzja bohatera jest czymś podparta. W "Grze o tron" jest pod tym względem wyjątkowo ubogo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zasadniczo w tych kilku zdaniach zawiera się cały mój ogląd na sprawę. Mając do adaptowania taką historię, nie można zakładać sobie jedynie realizacji zwrotnych punktów fabuły i po kolei fajkować wymordowywane postacie. Tu nie chodzi tylko o to kto zginie a kto przeżyje. To, w jaki sposób doszło do danych wydarzeń i jakie są ich konsekwencje dla bohaterów, również odgrywa w dobrych produkcjach niebagatelną rolę.

      Usuń