o mnie

niedziela, 3 kwietnia 2016

Pod Czarnymi Żaglami, czyli dlaczego Back Sails to serial piękny i dobry [recenzja]



Piraci, morskie wyprawy i niezliczone przygody pośród karaibskich wysp to jeden z tych tematów, który nigdy się nie nudzi. Sukces Piratów z Karaibów sprawił, że moda ta stała się jeszcze silniejsza, co poskutkowało wydaniem sporych ilości książek i opracowań, oraz gwałtownym zapotrzebowaniem na kolejne filmy i seriale, również takie pokazujące świat piratów z nieco poważniejszej i mniej bajkowej perspektywy. Jedną z produkcji stanowiących bezpośrednią odpowiedź na ów trend jest serial stacji Starz pt. Black Sails (w polskim tłumaczeniu po prostu Piraci), którego finał trzeciego sezonu mieliśmy okazję niedawno oglądać. Swego czasu obejrzałam pierwszy sezon tegoż serialu, ale trochę z braku czasu, trochę z powodu innych rzeczy, nie kontynuowałam oglądania kiedy wyszedł sezon drugi. Pod wpływem docierających do mnie informacji o niezłej dramie pod koniec trzeciego sezonu, jak również pochlebnych opinii znajomych (tutaj pozdrawiam Anett, bez której rekomendacji pewnie nie wróciłabym do Black Sails) postanowiłam ów serial nadrobić. Była to najlepsza decyzja jaką podjęłam od miesięcy. Piraci to naprawdę doskonała produkcja historyczno-przygodowa, rozkręcająca się z odcinka na odcinek i lepsza z sezonu na sezon. Piękny i dobry jest to serial.

Wpis nie zawiera żadnych spoilerów dotyczących fabuły, nie jest też klasyczną recenzją. Potraktujcie go jako zbiór argumentów pokazujących, dlaczego uważam Black Sails za jedną z najlepszych produkcji w swoim gatunku, i dlaczego od tego momentu polecać ją będę wszystkim, nie tylko rozczarowanym kierunkiem w jakim poszła Gra o Tron oraz robiącym „meh” na myśl o Wikingach.

Nie wdając się w szczegóły, Black Sails to historia znanego z Wyspy Skarbów kapitana Jamesa Flinta, rozgrywająca się dwadzieścia lat przed akcją powieści, w czasie tzw. złotej ery piractwa. Trzeba jednak zaznaczyć, że serial skonstruowany jest trochę na zasadzie Gry o Tron,  a więc Flint nie jest de facto jedynym dominującym bohaterem, a przedstawione w serialu wątki zazębiają się. Jeśli chodzi o postaci, zasadniczo wyróżnić możemy trzy grupy. Po pierwsze, poza samym Flintem poznajemy innych bohaterów znanych nam z książki Stevensona, jak chociażby Johna Silvera czy Billy’ego Bonesa. Po drugie, w Black Sails pojawiają się najsłynniejsi historyczni piraci pływający swego czasu po Karaibach. Mamy więc Charlesa Vane’a, Jacka Rackhama, Anne Bonny i innych. Losy fikcyjnych i historycznych postaci przeplatają się z losami bohaterów wprowadzonych wyłącznie na potrzeby serialu, jak chociażby zarządzającej paserką kradzionych towarów Eleanor Guthrie, czy prostytutki Max. Cała akcja skupia się wokół położonego na wyspie New Providence portu Nassau, gdzie kolonialna władza Anglii przestała sięgać już dawno, a jedynym obowiązującym prawem jest prawo silniejszego. 

Bohaterowie historyczni występują na zdjęciu w kolorze.
Powyższy skrótowy opis tego, o co chodzi w Black Sails jest zupełnie wystarczający, bo kluczowe nie jest tu streszczanie fabuły, ale pokazanie dlaczego ten serial jest taki dobry. Bo naprawdę jest dobry. W pierwszej kolejności wymienić można sprawę prawdopodobnie oczywistą, a więc fakt że stacja Starz nie szczędziła środków finansowych i produkcja ta wygląda naprawdę porządnie. Zdjęcia odbywają się w całości w RPA, co skutkuje naprawdę pięknymi i cieszącymi oko plenerami. Świat przedstawiony w serialu jest w większości namacalny, budynki pobudowane a rekwizyty postawione. W przypadku konieczności zastosowania przez twórców efektów komputerowych wysoki poziom również jest utrzymany, co dobrze widać chociażby w przypadku sceny sztormu w trzecim sezonie. Wspomnieć jeszcze wypada, że serial ma świetną muzykę autorstwa Beara McCreary'ego, jednego z czołowych kompozytorów serialowych soundtracków, jak również piękną czołówkę.

Rzeczą oczywistą jest, że sama warstwa wizualna i miliony monet wpakowane w produkcję nie są w stanie same z siebie zagwarantować poziomu. Nie ma przecież dobrego serialu przygodowego bez wciągającej fabuły i pełnokrwistych bohaterów. W przypadku Black Sails mamy i to i to. Serial ten jest produkcją wyjątkowo autentyczną i konsekwentną jeśli chodzi o prowadzenie akcji i rozwój postaci, co w dzisiejszych czasach stanowi mimo wszystko rzadkość. Pokazane wątki prowadzone są w sposób logiczny, a podejmowane przez bohaterów decyzje mają swoje konsekwencje nie tylko krótkookresowo, ale również i w dłuższej perspektywie. Innymi słowy, nic co dzieje się w tym serialu nie pozostaje bez znaczenia, a wszelkie dramaty, śmierci i nieprzyjemnie zaskakujące wydarzenia (od których serial zdecydowanie się nie odcina) naprawdę wynikają z fabuły i nie stanowią sztuki dla sztuki. W przeciwieństwie do Gry o Tron, gdzie tzw. shock value już dawno stał się celem samym w sobie, a postacie cierpią i giną jedynie w celu utrzymania „fenomenu”, przemoc, śmierć i trauma w Black Sails mają swoje fabularne uzasadnienie, będąc osadzonymi w ramach logicznego ciągu przyczynowo-skutkowego. Jedynym co w Piratach można uznać za teoretycznie zbędne jest dość mocny fanserwis, skierowany zarówno do żeńskiej jak i męskiej części widowni. Z drugiej strony, w kontekście istnienia seriali w których całe wątki opierają się tylko i wyłącznie na szczuciu cycem, krytykowanie Black Sails za nagość i otwartość seksualną bohaterów (co jest jedynie dodatkiem do fabuły), jest nieco śmiesznym zarzutem. 

W środku typowy fanserwis.
Logiczne prowadzenie akcji powiązane jest z bardzo dobrze przemyślanymi i świetnie prowadzonymi postaciami, z których większość przechodzi spore transformacje. Z biegiem akcji poznajemy bohaterów coraz lepiej, dowiadujemy się więcej o ich przeszłości, co w wielu przypadkach pozwala zrozumieć ich motywacje. Dodatkowo, wydarzenia w jakich uczestniczą, relacje w jakie wchodzą i decyzje które podejmują, nie pozostają bez wpływu na nich samych, również w warstwie psychologii postaci. Black Sails ma jeden z najlepszych characters’ development ze wszystkich produkcji telewizyjnych jakie widziałam w ogóle. Postaci, które na początku zdawały się mało poważnymi śmieszkami-oportunistami, z biegiem akcji wyrastają na poważanych i kluczowych dla całej fabuły graczy. Osoby sprawiające wrażenie typów spod ciemnej gwiazdy, reprezentujących sobą najgorsze co tylko można reprezentować, koniec końców okazują się ludźmi skorymi do poświęceń i kierującymi się moralnością. Dość powiedzieć, że bohater który w swoich pierwszych dwóch scenach zabija człowieka i bije kobietę po twarzy, ostatecznie okazuje się jedną z moich ulubionych postaci. 

Black Sails nie jest serialem naiwnym, nie pokazuje nam świata w czarno-białych barwach, nie próbuje dzielić bohaterów na dobrych i złych. Pamiętajmy, cały czas mówimy o piratach, ludziach którzy z zasady nie są wzorem cnót, zabijają, kradną, gwałcą i podpalają. Przykładowo, mimo że oglądając serial podświadomie traktujemy Flinta jako osobę moralnie i intelektualnie przewyższającą całą resztę piratów (jego przeszłość świadczy w tym zakresie zdecydowanie na korzyść), nie można mieć złudzeń że żyjąc w złym, skorumpowanym i pozbawionym zasad świecie będzie on zachowywał się całkowicie bez zarzutu. Podobnie jest z każdym innym bohaterem. Funkcjonowanie w pirackim Nassau często wymaga przyswojenia sobie zasady „kto nie jest z nami ten jest przeciwko nam”, więc ocenianie bohaterów na zasadzie „ten dobry” i „ten zły” po prostu nie ma sensu. Jedyne nad czym możemy się zastanawiać to to, czy w ramach owego pirackiego zepsucia konkretni bohaterowie pozostają wierni jakimkolwiek zasadom i czy mają jakąś moralność, nawet jeśli miałaby to być „moralność dresa”. Największymi złymi serialu wcale nie są ci, którzy zabili największą ilość osób, ale ci, którzy dla własnej korzyści są w stanie porzucić absolutnie wszystkie pryncypia.

Ostatnim (ale nie najmniej ważnym) co trzeba podkreślić w przypadku Black Sails jest świetna obsada, która naprawdę robi poziom. Największą gwiazdą serialu jest wcielający się w rolę Flinta Toby Stephens, znany chociażby ze Śmierć Nadejdzie Jutro. Powiedzieć, że sprawdza się on w tej roli to w sumie tak jak nie powiedzieć nic. Wiarygodne ukazanie transformacji bohatera i targających nim emocji wymagało naprawdę ogromnej pracy, i za to należą się wielkie brawa. Pozostali aktorzy pojawiający się w serialu nie są jakimiś mocno znanymi nazwiskami (kto ogląda Shameless-Niepokorni kojarzy Zacha McGowana), a na pierwszy rzut oka można odnieść wrażenie, że dobierano ich pod kątem wspominanego już wcześniej fanserwisu. Fakt, nie są to brzydcy mężczyźni, na początku wszyscy mają perfekcyjne fryzury i zęby bielsze od śniegu. Liczba gifów na tumblr pod tagami poszczególnych bohaterów dość dobrze odzwierciedla skalę zjawiska. Nie należy jednak sugerować się tylko i wyłącznie wyglądem (który i tak z biegiem akcji się zmienia), bo to naprawdę nieźli aktorzy, zapadający w swoich rolach w pamięć i (paradoksalnie) dający się lubić. Black Sails to również dobrze zagrane postaci kobiece, będące czymś więcej niż tylko ładnie wyglądającymi dodatkami do mężczyzn. Główne bohaterki serialu potrafią naprawdę nieźle namieszać, a podejmowane przez nie działania stawiają je na tym samym poziomie co postaci męskie. Również w ich przypadku dostajemy naprawdę zacny character development i niezłe aktorstwo, mimo że pewnie niewielu kojarzyło wcześniej nazwiska takie jak Hannah New, Jessica Parker Kennedy, Louise Barnes czy Clara Paget. 

Co tu mówić więcej. Black Sails to naprawdę dobry serial, którego poziom poprawia się z każdym sezonem. W czasie oglądania niejednokrotnie można zjeść paznokcie z nerwów, a po zobaczeniu kolejnej dramy mieć totalny ból, bo następna fajna postać poszła do piachu. Siła Black Sails polega jednak na tym, że każda z tych śmierci, każda przemoc i każda strata wnosi coś do fabuły, a dziedzictwo i pamięć o bohaterach nigdy nie stanowią przedmiotu fabularnej ewaporacji. Tego typu podejście jest tym, czego oczekuję od dobrych seriali przygodowych, niezależnie czy historycznych czy fantastycznych. Co więcej, jest to dokładnie to, z czego na pewnym etapie całkowicie zrezygnowała Gra o Tron, stając się produkcją śmiesznie żenującą. Skupienie się zarówno na warstwie przygodowej, co i na rozwoju postaci stawia Black Sails w znacznie lepszym świetle niż chociażby Wikingów - serial w którym z połowę całkowitego czasu antenowego stanowią (przeraźliwie nudne w sumie) sceny bitewne. Widać, że twórcy Black Sails mają całościowy pomysł na to co robią i konsekwentnie realizują swój zamysł. Należy mieć nadzieję, że będą mogli kontynuować swoją pracę tak długo jak tylko będą mieli coś ciekawego do pokazania. Końcówka trzeciego sezonu obiecuje piękny sezon czwarty, do którego zdjęcia ruszyły niedawno. To dobra okazja do nadrobienia produkcji. Odcinki wciągają jak piaski pustyni i idzie to błyskawicznie. Gwarantuję że będziecie zadowoleni, a nic lepszego w tym gatunku z pewnością nie znajdziecie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz