Obiecywałam
i obiecywałam, przekładałam i przekładałam, ale wreszcie jest. Kilka słów ode
mnie na temat Harry’ego Pottera i Przeklętego Dziecka. Książka ta, reklamowana
jako ósma część przygód młodego czarodzieja, była jedną z najgłośniejszych pozycji na rynku wydawniczym tego roku. Czy słusznie? Mam
wątpliwości.
///Wpis zawiera
spoilery///
![]() |
Zacznijmy od rzeczy podstawowej. Czym jest Harry Potter i Przeklęte
Dziecko? A może lepiej zapytajmy – czym na pewno nie jest? Z całą pewnością nie
jest to bowiem powieść. To ważna uwaga, gdyż wielu fanów, oczekując dalszych
losów znanych i lubianych bohaterów, spodziewała się pełnoprawnej opowieści,
podobnej do wcześniejszych części HP. Tom, który wszyscy fani dostali do ręki,
jest scenariuszem sztuki teatralnej, wystawianej obecnie na londyńskim West
Endzie. Co więcej, jego autorem (w rozumieniu dialogów i didaskaliów) nie jest J.K.
Rowling, ale Jack Thorne, który przygotował go na bazie historii napisanej
przez niego wraz z reżyserem Johnem Tiffanym i samą Rowling. Sytuacja jest więc
taka, że mamy do czynienia ze swego rodzaju „gołym produktem”, osadzonym w
świecie Harry’ego Pottera, bezpośrednio jednak związanym z tym, czego nikt
czytający samą książkę nie zobaczy – grą aktorską, scenografią, efektami
wizualnymi. Dodatkowo, autorka przygód Harry’ego Pottera miała w tym
przedsięwzięciu tak naprawdę drugorzędny udział. Nie mówię tego po to, aby
usprawiedliwiać Rowling, ale żeby podkreślić, jak bardzo okrojoną w stosunku do
oczekiwań fanów, ale też oryginalnego zamysłu twórców, jest książkowe Przeklęte
Dziecko. Przypomnijmy - wydanie scenariusza sztuki teatralnej w takiej formie
miało przybliżyć czarodziejską historię jak największemu gronu odbiorców - nawet
tym, którzy z wielu powodów nie będą w stanie obejrzeć jej w Londynie. Kiedy nie
możemy zobaczyć miejsca akcji, zachowania bohaterów, nie jesteśmy w stanie na
własne oczy dostrzec dynamiki wydarzeń, pozostaje nam jedynie historia. Liczymy
że będzie ona dobrze napisana i pasjonująca. Problem Harry’ego Pottera
i Przeklętego Dziecka polega jednak na tym, że takiej historii nie dostajemy.
Nie ulega wątpliwości, iż sama fabuła jest najsłabszą stroną całego
przedsięwzięcia, która to, w obliczu braku satysfakcjonującej formy, stanowi
też główny powód zawodu fanów oczekujących tej książki.
![]() |
Od lewej: Ron, Hermiona, Rose, Harry, Albus, Ginny, Draco i Scorpius. |
Streszczając fabułę w olbrzymim skrócie, Przeklęte Dziecko ukazuje nam
świat znany z Harry’ego Pottera z perspektywy młodszego syna Pottera, Albusa Severusa.
Wszystko zaczyna się 19 lat po bitwie o Hogwart, tam, gdzie zakończył się
epilog Insygniów Śmierci. Śledząc (chociaż w przypadku tej sztuki to duże słowo….)
szkolną karierę Albusa dowiadujemy się, że daleko jest mu do wzoru swego ojca –
jest słaby z zaklęć, nienawidzi Quiddicha, a w dodatku Tiara Przydziału
przydzieliła go do Slytherinu. Jedyną dobrą rzeczą, która spotkała go w
Hogwarcie jest przyjaźń ze Scorpiusem Malfoyem (synem Draco). Relacji Albusa
i Scorpiusa poświęcone zostało w całości historii wiele miejsca. Dodatkowo,
co uznać można za oczywiste w kontekście robienia sztuki o młodym Potterze, bardzo
istotnym dla fabuły jest konflikt międzypokoleniowy między Albusem i
Harrym. Innymi słowy, syn nie może dogadać się z ojcem. To właśnie na kanwie owego
niezrozumienia zarysowana została główna nitka fabularna opowieści. Mamy więc
chęć przywrócenia do życia Cedrica Digorry’ego, wielokrotne cofanie się w
czasie, alternatywną rzeczywistość rządzoną przez
zwolenników Sami-Wiecie-Kogo, jak również istniejącą zupełnie realnie córkę
Voldemorta i Bellatrix Lestrange, Delphi, która za wszelką cenę pragnie zmienić
bieg wydarzeń i uniknąć porażki swojego ojca.
![]() |
Przyjaźń Albusa i Scorpiusa to w Przeklętym Dziecku jedna z fajniejszych rzeczy. |
Sięgając do Przeklętego Dziecka po raz pierwszy, niedługo po
angielskiej premierze, miałam wrażenie, że czytam jakiś słaby fanfik. Córka
Voldemorta? Cofanie się w czasie? Serio...? Brzmi to absurdalnie - i niestety jest absurdalnie. Cursed Child w żaden sposób
nie rozbudowuje potterowskiego uniwersum, żonglując wykorzystanymi już na
dziesiątą stronę motywami. Najgorsze w tym wszystkim jest jednak to, że robiąc
takie rzeczy, rujnuje się przy okazji logikę wydarzeń z siedmiu tomów HP. Niech
mi ktoś powie, czy w powieściach nie było czasem powiedziane, że wszystkie
zmieniacze czasu zostały zniszczone? Utrzymywanie istnienia jakiegokolwiek z nich
podważa przecież sens całej historii Harry’ego Pottera, bo zaraz ktoś mógłby
zapytać, czemu nie cofnie się on w czasie i nie uratuje rodziców. Dodatkowo, w ogóle
jak to się stało, że takim zmieniaczem można przenosić się więcej niż kilka
godzin do tyłu? Pamiętamy przecież z Więźnia Azkabanu, że granicą mogło być co
najwyżej kilka godzin… W Cursed Child kwestia ta pominięta jest srogim
milczeniem, zostawiając czytelnika z dziurą fabularną wielkości kraterów na
Marsie. Druga rzecz – apropo tej nieszczęsnej Delphi. Zgodnie ze scenariuszem
sztuki, urodziła się ona przed Bitwą o Hogwart, w Malfoy Manor. Jak to możliwe,
że żaden z bohaterów HP nie zauważył ciąży Bellatrix? Lucjusz Malfoy musiał wiedzieć, to był jego dom! Ba, nie ma możliwości żeby
Snape o tym nie wiedział. Co więcej, gdyby wiedział (a podkreślam, musiał
wiedzieć), powinien był przekazać Harry’emu to wspomnienie przed śmiercią. To
byłoby logiczne, w końcu mówimy tu o dziedzicu Czarnego Pana. Pomysł z
dzieckiem Voldemorta tak bardzo nie trzyma się kupy i tak bardzo się nie broni,
że nie ma nawet co się nad nim pochylać. Jak dla mnie to potwarz dla spójności
fabularnej uniwersum HP i nie wiem jak to możliwe, że Rowling się na coś
takiego zgodziła.
![]() |
Postać Delphini, córki Voldemorta, to potwarz dla fanów HP. |
Przejdźmy jednak do dalszych kwestii. Wiemy dobrze, że jednym z
najbardziej atrakcyjnych elementów wszelkiego rodzaju sequeli jest możliwość lepszego poznania bohaterów, których znamy z
części wcześniejszych. Z przykrością muszę powiedzieć, że i na tej płaszczyźnie
Przeklęte Dziecko robi co do zasady złą robotę. O ile bowiem tworzeni niejako „od
zera” Albus Potter i Scorpius Malfoy od biedy trzymają się kupy i można próbować bronić tych
postaci, tak sposób pokazania potterowskiego trio jest dość fatalny. Sam Harry sprawia wrażenie,
jakby przez dziewiętnaście lat nic się zupełnie w jego życiu nie zmieniło,
niczego się nie nauczył. W dalszym ciągu wszystko kręci się wokół jego traumy
związanej z Voldemortem, śmiercią rodziców i trudnym dorastaniem u Dursleyów. Dynamiki
postaci dodaje nieco wątek relacji z
Albusem, mimo iż, w moim przekonaniu, nieco naiwny i naciągany. Nagle bowiem, w
kontekście podróży w czasie i karkołomnej próby ratowania Cedrika, okazało się,
że między ojcem i synem istnieje moc
niedomówień, nierozwiązanych problemów i wzajemnych pretensji, których nikomu
nie przyszło do głowy zauważyć i rozwiązać przez całe lata. Do tego
wszystkiego dochodzi praktycznie całkowity brak obecności (a nawet
wspomnienia!) o rodzeństwie Albusa, które albo nie sprawia żadnych problemów,
albo wszyscy mają ich w nosie. Twórcy historii albo więc pokpili w tym zakresie
sprawę, albo naprawdę dążyli do pokazania odbiorcom, że Potterowie to nie są
dobrzy rodzice. A skoro już o tym mowa, trudno jest po przeczytaniu tekstu mieć
jakiekolwiek odczucia, czy to ciepłe czy to zimne, w stosunku do Ginny. Postać
ta po prostu jest, a jej rola sprowadza się próby łagodzenia sporów na linii
Harry-Draco. Nie wykluczam, że oglądając przedstawienie postacie Harry’ego i
Ginny sprawiają lepsze wrażenie, ale z kart scenariusza naprawdę nie da się
tego wyczytać.
![]() |
Ginny po prostu jest, a Harry jest na kartach scenariusza postacią irytującą. |
Marna kreacja Harry’ego to nic w stosunku do tego, jak przedstawieni
zostali Hermiona i Ron. Postać Hermiony, Minister Magii i osoby numer jeden w
świecie czarodziejów, została niesamowicie zmarnowana. Czytając scenariusz w ogóle
nie miałam wrażenia, że to ta sama bohaterka, którą znałam z HP. Wydaje mi się,
że twórcy chcieli zrobić z niej „typowego Ministra Magii”, a nie wyszło nawet
to. Największą degrengoladą Przeklętego Dziecka jest jednak Ron. Nigdy nie
byłam wielką fanką tej postaci, ale gdy widzę go opisanego w sposób
odpowiadający definicji „typowego Janusza”, naprawdę nóż otwiera mi się w
kieszeni. Serio, Ron nie robi w tej historii nic, poza rzucaniem idiotycznymi
żartami i wyrażaniem raz po raz swojej miłości do Hermiony. Można nawet powiedzieć, że małżeństwo jest
jedynym elementem w pełni definiującym tę dwójkę bohaterów. Fakt, że w
alternatywnych rzeczywistościach Ron i Hermiona nie byli razem, było chyba
jeszcze większą dramą niż to, że Voldemort powrócił.
![]() |
Hermiona i Ron wygrywają konkurs na najbardziej niedopasowaną parę literatury. |
Jeśli miałabym wymieniać jakikolwiek solidny powód, dla którego warto
czytać Przeklęte Dziecko, bez wątpienia wskazałabym na rodzinę Malfoyów. Szczególnie
zaś na Draco. Jest on jedyną znaną nam z kart HP postacią, która broni się tu jako
bohater. To w dalszym ciągu jest Draco Malfoy, ale poznajemy go z zupełnie
innej strony – nie tylko jako człowieka, który wreszcie oderwał się od
toksycznego wpływu ojca, ale również jako osobę naznaczoną cierpieniem –
związaną ze śmiercią żony. Stanął on przed koniecznością samotnego wychowywania
wyczekiwanego i ukochanego syna. Syna, który osobowościowo wydaje się zupełnie
nie pasować do nazwiska Malfoy. Scorpius odziedziczył łagodność charakteru po
matce, będąc raczej typem wykonawcy, niż lidera. Biorąc pod uwagę wyśrubowane
wymagania ze strony ojca, jak również brak matki, problemy Albusa wydają się
błahe przy tych, z którymi borykać się musiał młody Malfoy. Sam Scorpius spodobał
mi się jako postać, i mimo że jest on trochę bohaterem od kalki (typowy protagonista
produkcji młodzieżowych zawsze jest właśnie taki), naprawdę go polubiłam. Podobała
mi się też jego relacja z Albusem, mimo że (a może głównie z tego powodu…) w
przyjaźni tej nietrudno jest dostrzec slashowy posmak fanfika. Tutaj po raz
kolejny żałuję, że dostaliśmy tylko okrojoną formę, bo sceny z Albusem i Scorpiusem
są zdecydowanie najbardziej plastycznie opisane, i z całą pewnością robią na
żywo o wiele większe (bardziej slashowe?) wrażenie. Swoją drogą, jeśli miałabym
wymieniać jeszcze jakiś plus Przeklętego Dziecka, bez wątpienia byłoby to
ocieplenie wizerunku Ślizgonów. To dobry znak, bo wśród wielu fanów
przynależność do Slytherinu dalej kojarzy się z czymś negatywnym. Dwaj główni bohaterowie
Cursed Child, zarówno Albus jak i Scorpius, zdecydowanie przeczą temu
stereotypowi.
Trudno jest jednoznacznie ocenić projekt pod nazwą Harry Potter i
Przeklęte Dziecko. Gdy idzie o fabułę, dostajemy historię, która w żaden
sposób nie wzbogaca świata Harry’ego Pottera, operując na poziomie dawno już
osiągniętym przez fanfikowców z AO3 i fanfiction.net. Czytając tekst, trudno
mieć przeżycia dorównujące temu, co czuliśmy czytając którykolwiek z siedmiu
tomów HP. Z drugiej jednak strony trzeba mieć świadomość, że cały czas mówimy o
scenariuszu sztuki teatralnej. Widzowie oglądający przedstawienie na West
Endzie dostają nie tylko historię, ale też żywych aktorów, scenografię, muzykę
i efekty. To naprawdę może robić różnicę. Tyle że różnicę tę w dalszym ciągu czują
jedynie nieliczni, zdecydowana większość otrzymuje natomiast słaby półprodukt. Zapewnienia
twórców Przeklętego Dziecka, jakoby ich dzieło miało być dostępne dla szerokich
grup fanów, nie mają niestety pokrycia w rzeczywistości. Efekt tego wszystkiego jest taki, że Cursed Child to dla przeważającej liczby fanów Harry’ego Pottera nic więcej jak kawałek słabego tekstu, który równie
dobrze mógłby wcale nie powstać. ///Ewentualnie, zamiast podbijać londyńskie
sceny, mógłby grzać swoje miejsce na AO3.///
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz