Koniec 2015 i początek 2016 roku kręciły
się w moim przypadku wokół dwóch słów.
Gwiezdne Wojny. Siódma część sagi, rozgrywająca się 30 lat po wydarzeniach klasycznej trylogii, w sposób
absolutny zdominowała moje popkulturowe przemyślenia i działania w ostatnich
tygodniach. Mimo że premiera była już prawie miesiąc temu, a co poniektórzy (w
tym ja) zdążyli zobaczyć ten film już po kilka razy, emocje nie opadły i
zapewne nie opadną jeszcze długo. Cały świat żyje informacjami o ogromnym
sukcesie komercyjnym filmu i kolejnych rekordach box office’u, jednocześnie zastanawiając
się jakie losy spotkają bohaterów w kolejnym filmie.
Powiedzieć, że "Przebudzenie Mocy"
zrobiło na mnie ogromne wrażenie, to tak jakby nic nie powiedzieć. Poziom
mojego uwielbienia dla tego filmu już dawno przeszedł wszelkie racjonalne granice,
plasując się na poziomie którego sama chyba nie jestem w stanie określić. Do
tej pory oglądałam go sześciokrotnie i za każdym razem podobał mi się bardziej.
Nie przesadzam, serio. Kiedy normalniejsi na tej płaszczyźnie ludzie pytają
mnie co tak bardzo podoba mi się w tym filmie, mam w głowie tyle argumentów, że
najczęściej po prostu odpowiadam „WSZYSTKO”. Wiadomo, taka odpowiedź nie
satysfakcjonuje chyba nikogo pytającego, a w gruncie rzeczy i mnie wydaje się
mocno beznadziejna. Postanowiłam więc naprawić swoje błędy w tym zakresie, w
sposób bardziej wyczerpujący (i bardzo subiektywny) odpowiadając na pytanie ZA
CO KOCHAMY PRZEBUDZENIE MOCY.
Za klasykę w nowoczesnym stylu.

Okej. Sposób w jaki JJ Abrams
podszedł do zdania „W "Przebudzeniu Mocy" będzie czuć klimat starej trylogii”
jest kwestią budzącą sporo kontrowersji. Wynika to zasadniczo z faktu, że
fabuła samego filmu jest bardzo mocno, momentami bezpośrednio inspirowana „Nową
Nadzieją”. Wielu (w tym ja za pierwszym razem) uznało to za największą wadę
filmu. Po jakimś czasie doszłam jednak do wniosku (którego trzymam się do
teraz), że w dłuższej perspektywie fabularnej nie trzeba oceniać tego jako
słabą stronę, a wręcz przeciwnie, jako zaletę. Powiedzmy sobie szczerze. Gwiezdne
Wojny nigdy nie były sagą w której jakoś szczególnie mocno chodziło o fabułę.
Wszystko skupia się wokół tego w jaki sposób opowiedziana jest historia i kim są jej
bohaterowie. Po totalnej porażce i wyrwie w mózgu jaką zostawiła fanom nowa
trylogia, powrót do starych, sprawdzonych scenariuszy w odświeżonej wersji był
w sumie naprawdę dobrym pomysłem. Wiele można mówić o JJ Abramsie, ale faktem
jest, że doskonale wczuł się w nastroje panujące wśród miłośników Gwiezdnych
Wojen. Zdecydowana większość fanów uniwersum nie będzie czepiała się, że scena
zniszczenia bazy Starkiller jest
bezpośrednią
kalką sceny zniszczenia Gwiazdy Śmierci, a postać Hana Solo w TFA jest taka sama
jak Obi-Wan w Nowej Nadziei. Każdy będzie się cieszył, że dostał porządny film,
przy którym można świetnie się bawić i który garściami czerpie z tego, co w
Gwiezdnych Wojnach jest najlepsze.
Za to, że Han Solo
miał rację mówiąc „It’s true. All of it.”

Ludzie pracujący nad "Przebudzeniem Mocy" powinni dostać worek
słodyczy za to, jak pięknie dzięki nim wygląda ten film. W czasie seansu naprawdę
nietrudno oprzeć się wrażeniu, że wszystko co oglądamy naprawdę żyje. Wydaje się, że Odległa
Galaktyka istnieje. Co więcej, jest to najpiękniejszy świat jaki tylko można
było sobie wyobrazić. Tutaj po raz kolejny należy oddać ukłony starej trylogii,
bo to właśnie na jej podobieństwo zdecydowano się poświęcić dominujące obecnie w kinie efekty
komputerowe, na rzecz jak największej ilości fizycznych efektów specjalnych,
budowania realnych postaci, filmowania rzeczywistych krajobrazów. Symbolem
sukcesu "Przebudzenia Mocy" jest na tej płaszczyźnie oczywiście BB-8, zdecydowanie
najwspanialszy droid jaki kiedykolwiek pojawił się w uniwersum Star Wars. Nawet
nie chcę sobie wyobrażać jak bardzo słabe byłoby generowanie go za pomocą
technologii komputerowych, podobnych do tych obecnych w mniej więcej 80% scen
nowej trylogii….
Za świetne decyzje
castingowe.

John Boyega i Daisy Ridley jeszcze kilkanaście miesięcy temu
byli początkującymi aktorami z mizernym doświadczeniem. Z dnia na dzień stali
się oni najgłośniejszymi nazwiskami światowego show businessu. Nie ma co
ukrywać, pewnie byłoby tak niezależnie od poziomu ich występu w najnowszym
filmie, ale trzeba podkreślić, że aktorsko sprawdzili się świetnie i
zdecydowanie podołali postawionemu przed nimi zadaniu. Duża w tym zasługa
samych twórców filmu, którzy napisali postacie Rey i Finna w sposób pozwalający
na wykreowanie pełnokrwistych postaci, które naprawdę nietrudno jest polubić.
Za to, że niektórzy
nigdy się nie zmieniają.
Jakiś czas temu usłyszałam, że mój główny życiowy dramat
sprowadza się do pytania „Han Solo czy Indiana Jones?” Nie jest to dalekie od
prawdy. W kontekście premiery Gwiezdnych Wojen, jak również faktu, że Harrison
Ford mimo wszystko nie jest coraz młodszy, pytanie to nabrało wyjątkowego
znaczenia. Pamiętam że moim podstawowym stresem przed obejrzeniem "Przebudzenia
Mocy" było to, czy Harrison będzie w stanie zagrać prawdziwego Hana. Jakże małej
wiary byłam człowiekiem mając jakiekolwiek wątpliwości… Harrison to Han. Tylko
on potrafi nim być. Robić te same miny, w ten sam sposób wypowiadać zdania.
Oglądanie go w tej roli po tylu latach było chyba najlepszą nagrodą dla fanów
starej trylogii. Ogromnie cieszyły mnie jego sceny z Chewbaccą, który wreszcie dostał
samodzielną rolę i który po raz pierwszy potraktowany został przez twórców jako
osobny bohater, ktoś więcej niż drugi pilot Sokoła Millenium. W tym kontekście
nie mogę nie wspomnieć jak doskonale twórcy filmu poprowadzili relację
Hana z Leią. Naprawdę, gdybym mogła, osobiście pojechałabym do JJ Abramsa i
ludzi z LucasFilmu, dziękując za to że nie zrobili z tych bohaterów osób
którymi po prostu nie są.
Za najciekawszego
złego w historii Gwiezdnych Wojen.

Kolejna kontrowersyjna opinia, ale trzymam się jej
konsekwentnie. Tak, uważam że Kylo Ren jest najlepiej napisanym i najlepiej
przedstawionym złym w całych Gwiezdnych Wojnach. Tak, uważam że jest lepszy niż
Vader. Nie, nie oznacza to, że lubię Kylo Rena. Uważam że jest obrzydliwym
mordercą i życzę mu wszystkiego złego. Nie zmienia to jednak faktu, że jest
świetnym villainem. Trzeba wziąć pod uwagę, że po raz pierwszy w Star Wars dostaliśmy
złego, u którego obserwowalny jest jakikolwiek sensowny rozwój psychologiczny i
stopniowe, coraz głębsze zanurzanie się w ciemnej stronie Mocy. Darth Vader w
starej trylogii był już ukształtowanym złym, niespecjalnie mieliśmy szansę
widzieć jego rozterki. Dodatkowo, Vaderowi nie pomaga fakt, że on i Anakin w
nowej trylogii to zasadniczo ta sama osoba… Uważam, że potencjał Kylo jako
villaina został dopiero zasygnalizowany, co stanowi naprawdę doskonały
prognostyk na część VIII i IX.
Swoją drogą, ktoś kto doszedł do wniosku że Adam Driver,
mając za sobą role w „Girls” i „Inside Llewyn Davis”, powinien zagrać głównego
złego Gwiezdnych Wojen, jest ZŁOTYM CZŁOWIEKIEM.
Za Poe Damerona.
Okej, miałam
robić zbiorowy podpunkt o postaciach, ale kto chociaż raz rozmawiał ze mną na
temat "Przebudzenia Mocy" ten wie, że znalazłam w tym filmie nowego ukochanego
bohatera, zastępującego mi wszystkie niedostatki i niedociągnięcia jakie
kiedykolwiek zaserwowało uniwersum SW.
Poe Dameron.
The best pilot in the Galaxy.
:’))
Prawdą jest,
że od dawna jestem fanką Oscara Isaaca i stosunkowo na bieżąco śledzę jego
poczynania aktorskie. Nie jest też tajemnicą, że piloci zawsze byli moją
ulubioną grupą zawodową (xD) w uniwersum Star Wars, co znajduje swoje potwierdzenie
zarówno w Hanie Solo, jak i Wedge’u Antillesie - mojej ulubionej postaci z
dziesiątego planu Gwiezdnych Wojen. MIMO TO, gdyby dwa miesiące temu powiedziano
mi, że może być w "Przebudzeniu Mocy" ktokolwiek kto rekompensuje śmierć
Hana, zaśmiałabym się w twarz. Tymczasem okazało się, trochę ni z tego ni z
owego, że nagle mamy Poe Damerona, który robi mi ten film. Od początku do
końca. Serio, totalnie nie rozumiem jak można cokolwiek zarzucać sposobowi
kreacji tego bohatera. POE TO ZŁOTO. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić
bardziej pozytywnej, odważnej, dowcipnej i zarazem ciepłej postaci niż on. Jego
sceny z Finnem są jednymi z najlepszych w całym filmie (MOIM ZDANIEM NAJLEPSZE). Nie dziwię się że kurtka Poe ma już własny fandom. W końcu Poe to
dobro. Poe to piękno. :’)
Mogłabym pisać jeszcze dużo, dużo więcej, rozpisując
poszczególne wątki na części pierwsze i dalej analizując. Cóż. I tak wyszłoby
mi z tego, że "Przebudzenie Mocy" powinno się kochać za WSZYSTKO. Zdaję sobie
sprawę że jest to oczywiście przesada, bo nie ma czegoś takiego jak produkcja
idealna. Mam świadomość, że "Przebudzenie Mocy" nie jest filmem wolnym od wad, co
oczywiście nie oznacza, że są to wady dyskwalifikujące. Nowe Gwiezdne Wojny
dostarczyły mi rozrywki, której nie zapewnił mi żaden film od wielu,
wielu lat. Co więcej, jestem przekonana, że nie jestem w tym odczuciu
odosobniona. To chyba jest w tym wszystkim najważniejsze. ;)
P.S. Dziękuję wszystkim, którzy ciepło przyjęli pomysł prowadzenia tego bloga. Zapraszam na
fanpage na facebooku. :)
Podpisuję się pod każdym zdaniem, może za wyjątkiem tego, że nie lubię Kylo Rena. Lubię. I to po najlepszej nowej postaci TFA, czyli Poe. :') Wciąż jednak życzę Kylo wszystkiego najgorszego, bo jest mordercą, który nie zasługuje na odkupienie. Właśnie na tym polega fenomen tej postaci jako dobrze napisanego villaina. Jest niezrównoważonym emocjonalnie świrem, który uważa za dobre odruchy w sobie za wypaczenie i dąży do ich eliminacji. Niby nic nowego, ale jednak w porównaniu do filmowego uniwersum SW, Kylo to postęp. Nie zdzierżylibyśmy drugiego Vadera - zimnego, opanowanego badassa ze Starej Trylogii. Bo to byłaby już zbyt bezczelna kalka, a umówmy się - pewnych rzeczy się nie rusza. Nie znieślibyśmy też drugiego mazgajowatego Aniego z Nowej (Średniej?) trylogii, który miał ukazać ludzką twarz Vadera, no ale nie za bardzo wyszło. Kylo jest perfekcyjnym kompromisem, bo jest przerażający i odrażający tak, jak Vader (a nawet i bardziej, Vader nigdy nie zabiłby członka rodziny), ale przy okazji ma też ludzką, rozdartą naturę. Przy dobrym scenariuszu i fenomenalnej, w moim odczuciu, grze Drivera, mamy perfekcyjnego villaina. Z całym szacunkiem do świetnych nowych postaci, to właśnie Kylo ma najwięcej potencjału, tym samym intrygując najbardziej. Masz, przyfangirlowałam Kylo Rena. Teraz wracam na tumblr pod tag Poe Damerona, żeby sobie przypomnieć, kto jest najlepszy. :')
OdpowiedzUsuńPiękna sprawa. :')
OdpowiedzUsuńTwoja opinia na temat Kylo powinna być podręcznikowa. Szczególnie biorąc pod uwagę ile litrów hejtu wylało się na niego w ciągu tego miesiąca. Mam wrażenie że część ludzi totalnie nie zrozumiało o co chodzi w tej postaci, skupiając się jedynie na tym że płakał jak zabijał ojca i będąc rannym nie pokonał Rey... Serio, to jest mega słabe, bo ci sami ludzie którzy odwołują się do Vadera-badassa, jednocześnie krytykują film za zbyt dużo przeniesień ze Starej Trylogii.....
Właśnie, to jest zastanawiające czego ci ludzie tak naprawdę oczekiwali. Wyobrażam sobie ten lament gdyby Kylo był identyczną kopią Vadera. Pewnie histeria podobnych rozmiarów co ta o Emo Rena, kobietę Jedi i czarnoskórego protagonistę.
UsuńTeraz jest kolejna drama, bo ci sami ludzie którzy krytykowali nową trylogię teraz domagają się powrotu Lucasa do pracy przy SW. :')
OdpowiedzUsuńPewnie sekretnie podobał im się JarJar i Ewoki.
Usuńhttps://www.youtube.com/watch?v=2zQMGPHsGag
hahaha NO WŁAŚNIE.
UsuńTak by to wyglądało. [*]
Witaj, trafiłam tu przez facebookową grupe GW. :D Przeczytałam ten wpis z wypiekami na twarzy. Czuć tu wielką miłość do SW, na którą ostatnio wśród hejtów coraz rzadziej natrafiam. :( Zgadzam się ze wszystkimi punktami. Twoja wypowiedź zrobiła mi dzień. ;) To wspaniałe "spotkać" kogoś, kto także czuję się jak w domu widząc na ekranie Hana, Leię, Chewbacce, Luka (btw. mnie ta krótka chwilka po prostu zniszczyła <3) - po prostu kochane stare uniwersum. Ja też nie mogę się od jakiegoś miesiąca otrząsnąć z starłorsowej gorączki. I dobrze! :D Bo Star Wars is love. Star Wars is life. Jeszcze raz Ci dziękuję. <3
OdpowiedzUsuńOmg to ja dziękuję! Bardzo mi miło słyszeć te słowa, szczególnie w kontekście o którym wspomniałaś - wkoło pełno hejtu, czasami aż strach się wypowiedzieć.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie, mam nadzieję że będziesz częściej do mnie zaglądać, bo tematyka SW na pewno pojawiać się tu będzie nie raz, nie dwa. :)
Ja widziałam w filmie nieco więcej wad :D co absolutnie nie zmienia faktu, że go totalnie, zupełnie nieobiektywnie kocham i stawiam nad wszystkie prequele Lucasa. Ten film ma cudowny klimat, świetną obsadę i przede wszystkim... TO SĄ GWIEZDNE WOJNY! Moje stare dobre Gwiezdne Wojny :D plus ten film wprowadził Poe Damerona. I to jest ostateczny argument. Przepraszam! Jeszcze BB-8!
OdpowiedzUsuń