![]() |
O serialu na podstawie Kaznodziei
– kultowego amerykańskiego komiksu autorstwa Gartha Ennisa i Steve’a Dillona, głośno było już od 2014 r. Wtedy oficjalnie potwierdzono, że prawa do
ekranizacji dzieła kupiła stacja AMC, odpowiedzialna za inny komiksowy hit, The
Walking Dead. Trzeba podkreślić, że informacja ta naprawdę zelektryzowała
fanów, zastanawiających się, czy ten wybitny w swoim gatunku komiks, pełen
jednak przemocy, alkoholu i aluzji politycznych, będzie możliwy do
przeniesienia na ekran w formie oddającej jego specyficzny klimat. Po
zakończeniu pierwszej, dziesięcioodcinkowej odsłony serialu, wnioski nasuwają
się same. Produkcja trójki Evan Goldberg, Seth Rogen i Sam Catlin wyszła poza
toczące się w fandomie dyskusje, będąc znakomitym, broniącym się jako niezależna
produkcja serialem. Preacher to jedna z najlepszych propozycji nie tylko sezonu
wiosenno-letniego, ale w ogóle ostatniego roku. Za nic nie możecie jej
przegapić. Mówię to z pełnym przekonaniem, specjalnie po to czekałam z recenzją do finałowego odcinka.
Nie będę oszukiwać, nie byłam
fanką Kaznodziei przed serialem, a do samej produkcji AMC przyciągnęły mnie
głównie nazwiska oraz marka stacji. Zasiadłam więc do pierwszego odcinka, później do
drugiego i co się stało? Szybciutko przekonałam się, że Preacher to serial tak
wciągający, barwny i urzekający klimatem, że nie jestem w stanie zatrzymać się
jedynie na tym, co widzę. MUSZĘ wiedzieć, co dzieje się z bohaterami, jakie są
ich losy i interakcje między nimi. Przeczytałam wszystkie komiksy w dwa dni,
wsiąkając w ten świat jeszcze bardziej. Nie chcę tutaj kreować się na jakąś wielką ekspertkę
w zakresie tej serii, ale wydaje mi się, że znajomość komiksów pomogła mi w
bieżącym rozumieniu serialu, podobnie jak pomaga mi teraz napisać ten wpis. Po obejrzeniu pierwszego sezonu Preachera widać
wyraźnie, że stanowi swego rodzaju prequel wydarzeń z komiksu, i mimo że pewne
wątki pokrywają się, na opisane na kartach zeszytów przygody czekać będziemy
musieli zapewne aż do sezonu drugiego.
![]() |
Tytułowym bohaterem Preachera
jest Jesse Custer, kaznodzieja w małym miasteczku Annville w Teksasie. Niby okej, ale jednak pojawia się pewien problem. Mianowicie, Jesse to nie jest taki po prostu zwykły duchowny.
Pewnego dnia obdarzony zostaje on Genesis – dorównującą Bogu mocą zrodzoną
ze związku anioła i demona, dającą jego właścicielowi nadprzyrodzone zdolności. Nasz bohater zmuszony jest poradzić sobie z tym faktem, jak również z ciążącą nad nim
przeszłością. Warto podkreślić, że serialowy Jesse jest nieco bardziej wycofaną postacią niż Jesse komiksowy,
ale nie można powiedzieć złego słowa o takim podejściu do sprawy. Oglądając widzimy bardzo dobrze, że nasz bohater to człowiek naznaczony przez przeszłość, tkwiący w prowincjonalnym
teksańskim kościele, robiący rzeczy do których prawdopodobnie w ogóle nie ma
powołania. Kolejne odcinki wyjawiają nam poszczególne elementy układanki, częściowo
chociaż pozwalając odpowiedzieć na pytanie, co skłoniło Jessego do wyboru kapłaństwa.
Kaznodzieja jest typowym przykładem bohatera, który zagubił się na pewnym
etapie swojego życia, i mimo że chce dobrze, nie do końca mu to wychodzi.
Genesis staje się dla niego niepowtarzalną szansą na legitymizację obranej przez siebie drogi. Wreszcie może on pokazać innym, jak również (być może przede wszystkim) sobie, że to co robi ma sens. W zmaganiach ze
światem towarzyszą Jessemu jego była/przyszła/obecna (to skomplikowane…)
dziewczyna Tulip O’Hare oraz pochodzący z Dublina 119-letni wampir Cassidy.
![]() |
Wielkim atutem Preachera,
widocznym już od pierwszych scen pierwszego odcinka, jest wciągająco prowadzona
narracja. Skłamałby ten, kto powiedziałby, że akcja w serialu rozwija się
szybko, a losy bohaterów wyjawiane są nam od razu. Serial pełen jest długich,
niepospiesznych scen, które po jakimś czasie dopiero układają się w logiczną
całość. Tego typu
rozwiązanie nie przeszkadza jednak w oglądaniu, a wręcz przeciwnie – skłania do
sięgnięcia po kolejny odcinek. Duża w tym zasługa dobrze napisanych i świetnie
zagranych postaci, na których od samego początku nam zależy, mimo że praktycznie
nic o nich nie wiemy. Odgrywający Jessego Dominic Cooper dopiero niedawno
zaczął pokazywać swoje umiejętności aktorskie w sensownych produkcjach, a w Preacherze
bije on wszystkie swoje dotychczasowe kreacje o głowę. Jestem też pod ogromnym wrażeniem serialowej Tulip, wspaniale
odgrywanej przez Ruth Neggę. Postać ta jest odległa od komiksowego pierwowzoru,
co paradoksalnie stanowi jeden z największych jej atutów. I nie chodzi tutaj o
różnice w wyglądzie. Serialowa Tulip ma dużo mocniej zarysowany charakter -
jest gwałtowna, impulsywna, porywcza i nonszalancka, ale jednocześnie bardzo
naturalna we wszystkim co robi. Na pierwszy rzut oka wydawać się może, że
istnieją dla niej tylko proste rozwiązania, dwa światy, czarny, biały i zero
szarości pomiędzy. Z biegiem serialu ukazywana nam jest jednak skomplikowana
natura bohaterki, która koniec końców okazuje się osobą skłonną do poświęceń (mimo
że w dalszym ciągu skupioną na swoim celu). Śledzę karierę aktorską Ruth Neggi
jeszcze od czasów jej występów na krajowym, irlandzkim podwórku, i z każdą
kolejną rolą jestem pod większym wrażeniem. To właśnie dzięki jej kreacji w
Preacherze dostaliśmy jedną z najlepszych postaci kobiecych w telewizji ostatnich lat.
![]() |
Dodatkowo, i to trzeba zaznaczyć
bardzo wyraźnie, nie byłoby Preachera, czy to komiksowego, czy serialowego,
gdyby nie Cassidy. Irlandzki wampir jest jedną z najbardziej
charakterystycznych postaci komiksu, a położenie tej kreacji spokojnie mogłoby
położyć cały serial. Do dziś nie mogę więc wyjść z podziwu, że twórcy
serialu znaleźli do tej roli człowieka, który nie tyle fenomenalnie gra Cassidy’ego,
co... jest nim w prawdziwym życiu. Joe Gilgun (znany też jako Rudy z Misfits)
to bardzo specyficzny aktor, a gdy popatrzeć na jego wygląd, biografię i wypowiedzi,
naprawdę widać wyraźnie, że nie było nikogo kto bardziej nadawałby się do roli Cassa. Sądzę że fanboje Kaznodziei są w stanie się tutaj ze mną zgodzić bez
żalu. Cassidy to postać przeciekawa, tryskająca fenomenalnym brytyjskim humorem
i nieco łopatologiczną logiką, ale też wymykająca się jednoznacznym klasyfikacjom.
Z jednej strony widzimy w nim uzależnionego od używek i alkoholu wampira, który
nie ma problemu z uśmiercaniem ludzi (chociaż, jak podkreśla, nie zabija
nikogo, kto na to nie zasługuje), a obowiązki traktuje z dużą dozą
elastyczności. Z drugiej jednak, trudno o bardziej lojalną i oddaną
przyjaciołom postać. Jest on też prawdopodobnie jedyną w całym
Annville racjonalnie myślącą osobą. Zupełnie niesłychane
wydaje się, że w relacjach wampir-kaznodzieja ten pierwszy może być głosem
rozsądku – a w przypadku Cassa i Jessy’ego tak właśnie jest. Fenomenalne są
również interakcje na linii Cass-Tulip, oddające całą skalę emocji, od tych najbardziej
pozytywnych do negatywnych. Jestem absolutną psychofanką Cassidy'ego, i
moim zdaniem dobrze, że twórcy serialu zaopatrzyli go w nieco więcej rozumu niż
Ennis i Dillon, zachowując przy tym cały urok postaci. Piękny jest potencjał
rozwoju tego bohatera w kolejnych sezonach.
![]() |
W Preacherze nie brak też innych postaci-mieszkańców
Annville, z których część to prawdziwe komiksowe klasyki. Mamy więc jedną z
najbardziej rozpoznawanych postaci zeszytów Ennisa i Dillona – Eugene’a Roota,
lepiej znanego jako Gębodupa. Wprowadzenie tak charakterystycznego bohatera nie
mogło się nie udać, a każda scena z jego udziałem głęboko zapada w pamięć i mocno
ryje mózg. Dużą rolę w pierwszym sezonie ma również potentat przemysłu mięsnego
Odin Quincannon, w komiksach przewijający się przez jeden wątek. Generalnie,
twórców Preachera należy pochwalić za bardzo umiejętne dobudowywanie historii do
bohaterów, którzy u Ennisa i Dillona tonęli pod naporem biegających po drugim
planie postaci. Wspaniale wykorzystany jest potencjał dwóch aniołów, zesłanych
na ziemię w celu odnalezienia Genesis. Dynamika między Fiore a DeBlancem jest doskonała,
a wszelkie sceny w których pojawiają się owi bohaterowie to złoto telewizji.
Oczywiście nie można zapomnieć
tutaj o Świętym od Morderców – jednym z najgorszych villainów w historii
współczesnego komiksu. Postać ta, będąca de facto ponurym, westernowym rewolwerowcem,
jest niczym innym jak tylko wcieleniem zła. W pierwszej serii Preachera dostaje
on osobny wątek, który dla niezaznajomionych z komiksami może się wydawać na
początku nieco niezrozumiały. Z biegiem odcinków jednak wszystko staje się
jasne, a serialowe poprowadzenie jego historii jest jedną z najlepszych (o ile
nie najlepszą) zmianą fabularną w stosunku do komiksu.
Co więcej, poprzez wprowadzenie Emily
Woodrow, zupełnie nowej bohaterki będącej prawą ręką Jessy’ego w sprawach
kościelnych, twórcy Preachera pokazali, że radzą sobie w uniwersum i rozumieją jego
specyfikę. Emily jest tym typem bohatera, który w teorii
nie miał szans się udać. Mając świetnie napisane komiksowe postaci Jessego, Cassa
i Tulip, trudno było stworzyć od zera kolejną fabularnie nienaciąganą
bohaterkę. A jednak. Ku mojemu zdziwieniu, odgrywana
przez Lucy Griffiths Emily wyjątkowo do serialowego uniwersum Preachera pasuje -
ma charakter, rozwój postaci i naprawdę nie jest w tej fabule zbędna.
Preacher nie jest w 100% wierną
ekranizacją komiksów Ennisa i Dillona, jednak nieprawdą byłoby stwierdzenie, że
nie aspiruje do bycia serialem cechującym się komiksową estetyką. Widać to
szczególnie w scenach dynamicznych, takich jak bójki, pojedynki czy wybuchy. Perfekcyjnie
dopracowana choreografia, jak również doskonała praca kamery, pozwalają nam
dokładnie przyglądać się konkretnym ujęciom, co często sprawia wrażenie
przeglądania kolejnych okien komiksu. Dodatkowo unika się dzięki temu typowego „lania
po mordach”, a przemoc, gdy takowa już się pojawi, sprawia wrażenie dużo znośniejszej
i mniej obrzydliwej. Co więcej, tego typu sceny zwykle niosą za sobą sporą
dawkę humoru sytuacyjnego, co dodatkowo potęguje wspomniany efekt i sprawia, że
oglądanie Preachera staje się czystą przyjemnością. Annville w stanie Teksas to
miejsce przerysowane, stale balansujące na granicy absurdu, co skrupulatnie podkreślane jest
w każdym odcinku serialu (apogeum następuje w finale), budując specyficzny klimat produkcji.
Warto podkreślić też wspaniałą,
klimatyczną muzykę, która „robi” Preachera na równym poziomie co obraz i
aktorstwo. Doskonałą pracę zrobiono dobierając piosenki do poszczególnych
odcinków, szczególnie że większość z nich totalnie wykracza poza mainstream.
Wśród utworów znajdziemy zarówno ballady, piosenki country, pop, rock jak i
jazz. To jest naprawdę miodne zestawienie i szczerze polecam zapoznanie się. Po
drugie, ten serial ma też jedną z najlepszych, najbardziej klimatycznych
czołówek jakie widziałam kiedykolwiek.
![]() |
W tym momencie wypadałoby
zastanowić się nad jakimiś wadami tego serialu. Zapewne i takie da się znaleźć.
Niektórzy powiedzą, że część odcinków w środku sezonu jest przegadana, a
ciekawe wątki odkładane są do dalszego rozwinięcia. Inni mówią też, że nie znając
komiksów ciężko jest się połapać w niektórych wątkach, a cały szereg rzeczy
rozumie się dopiero po obejrzeniu całości sezonu. Mówiąc szczerze, trudno mi
jest te mankamenty dostrzec… Oglądanie Preachera co tydzień stanowiło jedną z
najlepszych rozrywek ostatnich kilku miesięcy i naprawdę nie wiem, jak może się
ten serial nie podobać. AMC po raz kolejny potwierdziło, że w kwestii telewizji
jakościowej jest daleko przed HBO. Zaiste, nie mogę się doczekać drugiego
sezonu, tym bardziej że twórcy zaserwowali naprawdę epicki finał, pięknie łącząc oryginalne wątki serialowe z tym, jak rozpoczyna się fabuła komiksu. To jest wszystko zbyt dobre. :')
Ten serial to prawdziwe złoto i jestem skłonna polecać go jako najlepszą amerykańską produkcję 2016 roku. Nie wiem czy obejrzę jeszcze coś lepszego, a póki co chyba nawet Stranger Things stawiałabym na drugim miejscu.
Ten serial to prawdziwe złoto i jestem skłonna polecać go jako najlepszą amerykańską produkcję 2016 roku. Nie wiem czy obejrzę jeszcze coś lepszego, a póki co chyba nawet Stranger Things stawiałabym na drugim miejscu.
![]() |
Unholy Trinity zmierza ku przygodzie. |
P.S. Jest coś zabawnego w tym, że
bohaterami moich dwóch ulubionych seriali są duchowni. Co prawda trudno
porównywać Preachera do Grantchester, ale fakty jednak są w tym przypadku
nagie. :')
P.S.2. Mam świadomość, że wpisy pojawiają się ostatnio z mniejszą częstotliwością. Wynika to po części z innych obowiązków, po części z faktu, że sporo mnie ostatnio nie ma w domu. Nie miałam nawet jak obejrzeć ostatnich premier kinowych ze Star Trekiem na czele. Będę nadrabiać w sierpniu, postaram się też pisać tu częściej.
![]() |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz