o mnie

piątek, 5 lutego 2016

I want to believe, czyli Z Archiwum X powraca [recenzja]


Nie oszukujmy się. Ten wpis był jedynie kwestią czasu. Powrót jednego z najbardziej kultowych seriali historii telewizji, przy okazji jednej z moich ulubionych produkcji si-fi, nie mógł obejść się bez komentarza. Zastanawiałam się czy swoje uwagi na temat nowego X-Files przedstawić po dwóch pierwszych odcinkach, czy zaczekać na kolejny. Po tym jak okazało się, że epizod 1 i 2 są zupełnie od siebie różne, zdecydowałam się na tę drugą opcję, licząc na szersze pole do analizy. 


Wpis nie zawiera większych spoilerów i (mam nadzieję) nadaje się do czytania zarówno dla tych, którzy oglądali klasyczne X-Files, jak i dla osób niezaznajomionych z fabułą.

Zacznijmy od oczywistego. Decyzja o powrocie X-Files w dziesiątym, sześcioodcinkowym sezonie, była ogromnie ryzykowna, a jednocześnie wpisywała się trend tego, co obecnie dzieje się w popkulturze. Ryzyko wiąże się z faktem, że przez 15 lat jakie minęły od emisji ostatnich sezonów, w telewizji zmieniło się praktycznie wszystko. Dostawaliśmy seriale opowiadające historie, których jeszcze kilka dekad temu nie śniło nam się zobaczyć na małym ekranie. Wiele z produkcji otrzymywała większe budżety niż pełnometrażowe filmy, a rozmach i skala tego, co kręcą obecnie telewizje komercyjne trudno porównać z czymkolwiek innym. Dodatkowo, przez 15 lat zmienili się również aktorzy grający główne role. Gillian Anderson i David Duchovny kojarzą się publice już nie tylko ze Daną Scully i Foxem Mulderem. – mamy przecież Stellę Gibson z The Fall, Bedelię du Maurier z Hannibala i Hanka Moody’ego z Californication. Z drugiej jednak strony, powrót X-Files bardzo pięknie wpisuje się w panujący popkulturowy trend polegający na zwracaniu się ku przeszłości i pobieraniu z niej wszystkiego co najlepsze. Wspomnijmy tylko ogromny sukces Przebudzenia Mocy, zapowiedź kręcenia sequela Łowcy Androidów, kolejnego Indiany Jonesa, czy też informacje o powrotach produkcji takich jak Pełna Chata, Twin Peaks czy Kochane Kłopoty

Przez 15 lat zmieniło się w telewizji niemal wszystko. Mulder i Scully pozostali tacy sami.
Twórcy nowych X-Files, na czele z Chrisem Carterem zdecydowali się podążyć drogą sprawdzonych rozwiązań i scenariuszy, które kilkanaście lat temu sprawiły, że serial stał się kultowy. Oglądając nowe X-Files mamy bowiem wrażenie, że praktycznie nic się nie zmieniło. Temat kosmitów, spisku kolonizacyjnego i wielkiej intrygi pod przewodnictwem Palacza ma się świetnie i nic nie wskazuje na to, że w drugiej dekadzie XXI wieku tego typu fabuły wydawać się mogą wielu widzom totalnie nie na czasie. No i tutaj dochodzimy do podstawowego i największego problemu z nowym Archiwum X. Dla kogo tak naprawdę jest to serial? Mamy Muldera, który dalej jest tak samo sarkastyczny i nieco oderwany od rzeczywistości, Scully, która jak zwykle próbuje sprowadzić go na ziemię, dawne biuro X-Files na którym ciągle leży ten sam plakat, oraz Waltera Skinnera jako dyrektora FBI. Zasadniczo nie zmienił się też styl ubierania bohaterów, którzy dodatkowo sprawiają wrażenie będących nieco na bakier z najnowszą technologią (Mulder niby ma smartfona, ale zupełnie nie radzi sobie z obsługą). Szczególnie pierwszy odcinek sprawia wrażenie bardzo mocno osadzonego w latach 90. i oderwanego od współczesnych trendów telewizyjnych, również na poziomie sposobu prowadzenia akcji. Nie pomagają nawet nachalne nawiązania do współczesnego terroryzmu czy radośnie rozprawiający o kosmitach Obama. Oddani fani serii, ludzie którzy obejrzeli wszystkie 201 odcinków i zapewne nigdy nie liczyli na ponowne zjednoczenie swoich ulubionych bohaterów, bez wątpienia kupią takie rozwiązanie, z radością spoglądając na ekran niczym na maszynę do przenoszenia w czasie. Przyznać muszę, że sama należę do tej grupy.  Obok produkcji takich jak Buffy Postach Wampirów, Opowieści z Krypty, Twin Peaks czy Alf, The X-Files zrobiło mój przełom lat 90 i 2000 i nie jestem w stanie przejść obok tego faktu obojętnie.

Plakat w biurze X-Files jak wisiał, tak wisi.
 Z drugiej jednak strony, moje wątpliwości włączają się w momencie gdy próbuję odpowiedzieć sobie na pytanie, czy serial ten oferuje coś więcej również osobom totalnie niezaznajomionym z klasyczną serią, bądź też takim, którzy liczyli na nowoczesną wariację na temat typowej produkcji z lat 90. Czytając rozmaite recenzje w Internecie, ale też rozmawiając z ludźmi których trudno nazwać mi nerdami, w dalszym ciągu nie znajduję jednoznacznej odpowiedzi. Wynika to w dużym stopniu również z różnic w opinii tych, którzy widzieli tylko jeden odcinek oraz tych, którzy kontynuowali z drugim i trzecim. 

Scully robi to, co robiła zawsze.
Jak wielu z Was pewnie wie, odcinki The X-Files podzielić można na dwa zasadnicze rodzaje – epizody „mitologiczne” oraz tzw. „monsters of the week”. Te pierwsze dotykają kwestii najważniejszych z punktu widzenia całego wykreowanego uniwersum – kosmitów, spisku kolonizacyjnego, intrygi rządowej. Zdecydowana większość epizodów tworzących mitologię The X-Files napisana jest przez Cartera, który – nie oszukujmy się – nie jest najwybitniejszym scenarzystą w historii telewizji i od czasów starych sezonów niespecjalnie artystycznie ewoluował. Potwory tygodnia to natomiast odcinki zdecydowanie bardziej dynamiczne, lepiej napisane. Już w latach 90. zdarzało się, że wychodziły one poza schematy tego, co pokazywało się w ówczesnej telewizji. Tak bardzo odmienna recepcja pierwszego odcinka i kolejnych wynika z prostych różnic w postrzeganiu odcinków mitologicznych i potworów tygodnia. Te pierwsze skierowane były od zawsze stricte do fanów, drugie dawały sporo radości nawet bez szczególnie pogłębionej wiedzy na temat serii. 

Różnice między pierwszym odcinkiem a kolejnymi związane są z różnicami między odcinkami "mitologicznymi" a "monsters of the week".
Pierwszy odcinek, „My Struggle” musiał być odcinkiem mitologicznym. Nie dało się przecież w inny sposób wrócić do problemów poruszanych w klasycznych seriach. Trzeba było sięgnąć po punkt zaczepienia, którym w tym przypadku okazał się spisek kolonizacyjny i związana z tym gruba intryga rządu USA. Cóż. Skłamałabym gdybym powiedziała, że nie dało się wyciągnąć z mitologii Archiwum X lepszych punktów wyjścia. Jasne, kosmici wjechać musieli, ale wątek z rządem podszywającym się pod obcych już pod koniec starych sezonów wydawał się jeść własny ogon. Szkoda że zdecydowano się wrzucić aż tyle motywów do jednego, 45-minutowego odcinka. Wydaje mi się że to z tego nagromadzenia dziwnych i na pierwszy rzut oka bezsensownie związanych ze sobą rozwiązań wynika brak pozytywnej recepcji X-Files przez część nowych widzów. Wiadomo, najwierniejsi fani będą zadowoleni, bo czują kontekst, wiedzą kim jest Palacz, rozumieją na czym zasadza się motyw z porwaniami ludzi przez kosmitów. Wątpię jednak żeby większość z nich, mając do porównania stare odcinki X-Files sprzed grubo ponad dekady (sic!) uznała że „My Struggle” to jest naprawdę dobra telewizja. A co dopiero ludzie, którzy klasycznych sezonów nie oglądali a na co dzień karmią się produkcjami Netflixa… 

Pierwszy odcinek musiał być odcinkiem mitologicznym.
Trochę głupio mi to mówić, ale szczęściem, które spotyka nowe X-Files na poziomie kolejnych dwóch odcinków jest to, że  nie pisał ich Carter…. Epizod drugi, „Founder’s Mutation”, to bardzo efektowny, nawiązujący do klasyki potwór tygodnia, posiadający jednak elementy „powrotu do przeszłości”. Twórca odcinka, James Wong (człowiek odpowiedzialny za świetne odcinki w pierwszych czterech sezonach The X-Files) zrezygnował z żenująco w sumie zarysowanego spisku rządowego, skupiając się na tym co najbardziej ciekawe – Mulderze i Skully. Doświadczenia z ich przeszłości zostały wplecione do odcinka w bardzo wyważony i całkiem zgrabny sposób, wyjaśniając kwestie które w starych sezonach pozostały mniej bądź bardziej bez odpowiedzi. 

Drugi odcinek był zdecydowanie lepszy niż pierwszy.
Zdecydowanie najlepszy do tej pory jest odcinek trzeci – „Mulder and Scully Meet the Were-Monster”. Jego twórca, Darin Morgan (również posiadający doświadczenie pracy przy poprzednich sezonach) stworzył klasykę tego, za co kochamy The X-Files. Odcinek jest dynamiczny, bardzo dobrze się go ogląda i dostarcza wspaniałych dawek dobrego humoru. Dodatkowo, jest w nim ogromna ilość mrugnięć okiem do fanów klasycznej serii. Coś wspaniałego. :’) Niesamowite jest, że w 45-minutowym epizodzie udało się tak pięknie nawiązać do najlepszych tradycji X-Files i wzbudzić tak pozytywne emocje. Trzeba podkreślić że to właśnie umiejętność wzbudzania emocji jest tym, co stanowi największą zaletę drugiego trzeciego odcinka nowego X-Files. Wbrew pozorom nie jest to takie proste, biorąc pod uwagę że w ponad 200 epizodach klasycznych sezonów pojawiły się chyba wszystkie możliwe motywy jakimi potencjalnie można byłoby straszyć.. 

A trzeci to już powrót do tego, za co kochamy The X-Files.
Na koniec podkreślę jeszcze to, co podkreślić muszę - wspaniałą ekranową relację między Gillian Anderson a Davidem Duchovnym. Mimo wszystkich ról w jakich zagrali ci aktorzy, pozostali oni Scully i Mulderem (okej nie widziałam Californication, więc być może nie mam pełnego obrazu). Piękne jest móc oglądać ich razem na ekranie po tylu latach. Nie przeszkadzają w tym nawet nieco suche dialogi z pierwszego odcinka, tym bardziej że w drugim i (szczególnie) trzecim jest już na tym polu o niebo lepiej. Wydaje mi się, że dla tego duetu warto jest sięgnąć po nowe X-Files nawet jeśli nie jest się jakimś wielkim fanem serii. 

Jeśli nie dla fabuły, warto oglądać nowe X-Files dla aktorów.
Podsumowując wszystko co powyżej, powiedzieć można z pewnością, że X-Files to serial stworzony w pierwszej kolejności dla fanów. Mało który miłośnik serii wyobrażał sobie, że jego ulubieni bohaterowie pojawią się jeszcze razem na ekranie. To właśnie fakt, że na nim znaleźli stanowi nagrodę i markę samą w sobie. Mnie to wystarcza. Paradoksalnie nieco sądzę też, że sięgnięcie po nowe odcinki może być całkiem dobrym wstępem dla wszystkich, którzy X-Files nie znają – serialowi blisko jest do tego wszystkiego, czym cieszyło się w latach 90. pół świata. Dlaczego więc nie wyrobić sobie własnego zdania? Jak nie teraz, to kiedy?

Jestem oldschoolowa. Sprzed epoki Google. – mówi Scully do Muldera w drugim odcinku. Dokładnie takie są nowe X-Files. Można wiele mówić, ale w sumie jest to piękne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz