Bracia Coen wracają. Po trzech latach przerwy na ekrany kin wszedł ich
najnowszy film, komediodramat Ave, Cezar! Jest to nie tylko
sentymentalna podróż w czasie, zabawa konwencją i nieustanne puszczanie oka do
widza, ale również ostateczny dowód na to, że mamy do czynienia z jednymi z
najbardziej wszechstronnych twórców filmowych współczesnego kina. Ave, Cezar!
to film przemyślany, posługujący się specyficznym humorem i bardzo mocno nastawiony
na miłośników kina. Innymi słowy, rozrywka i dobro w czystej postaci. Naprawdę,
tyle radości z oglądania filmu miałam chyba ostatnio na Przebudzeniu Mocy.
Poniższa recenzja nie zawiera spoilerów, jedyne co się pojawia to
krótki opis rodem z dystrybutora. Chociaż tak naprawdę to wcale nie rozbudowana i
zaskakująca fabuła świadczy o wartości tego filmu.
![]() |
Jak doskonale wiadomo, Joel i Ethan Coenowie to specjaliści w zakresie
swobodnego przeskakiwania między konwencjami i tematami filmowymi. Twórcy hitów takich jak Fargo czy Big Lebowski, którzy
w 2010 roku odgrzali (nieodgrzewalny jak się wydawało) gatunek westernu kręcąc wybitne Prawdziwe Męstwo, a trzy lata
później zaskoczyli wszystkich tworząc wspaniałą, kameralną produkcję Co jest grane, Davis?,
postanowili zrealizować film, którego pomysł zrodził się w ich głowach już
ponad dekadę temu. Ave, Cezar! to historia
złotej ery Hollywood, czasów w których przepych, rozmach i ogromne pieniądze
szły w parze z rozpasaniem i hipokryzją. Fabryka Snów lat 50. to miejsce
narodzin i rozkwitu największych nazwisk kina, to historie wzlotów, upadków i
tradycyjnej amerykańskiej kariery od pucybuta do milionera. Ówczesne gwiazdy
filmowe faktycznie zdawały się być bliżej galaktyki, pobudzając wyobraźnię
milionów zwykłych ludzi, którzy o podobnym losie mogli jedynie pomarzyć. Hollywood
był w tamtych czasach wytwórnią produktów kompletnych, idealnych nie tylko pod
względem treści, ale i formy i wizerunku. Wszelkie elementy mogące ów
perfekcyjny obraz naruszyć były automatycznie zamiatane pod dywan lub spychane
na dalszy plan. Nad jak najlepszym wizerunkiem hollywoodzkiej galaktyki czuwały
dziesiątki "ludzi-naprawiaczy", których praca, mimo iż niewidoczna, stanowiła kluczowy
element funkcjonowania Fabryki Snów. To właśnie dzięki jednemu z takich „fixerów”,
nieco tylnymi drzwiami, bracia Coen wprowadzają widza do wielkiego świata rozrywki
połowy ubiegłego wieku.
![]() |
Scarlett w małej, ale jakże ważnej roli idealnej w oczach opinii publicznej młodej aktorki. |
Główny bohater filmu, Eddie Mannix, to pracownik wielkiej wytwórni
filmowej Capital Records, tworzącej kasowe produkcje i zatrudniającej
największe gwiazdy. Jest on specjalistą od brudnej roboty, a więc od pilnowania aby żadne z głośnych nazwisk opłacanych przez wytwórnię nie wywołało skandalu.
Kiedy następuje kryzys, wtedy pojawia się Eddie. Zawsze przed wszystkimi, z
żelaznymi nerwami i zegarkiem w ręku, z pomocą swojej sekretarki załatwia każdą
sprawę. To człowiek od ratowania karier i podtrzymywania iluzji, zawsze o godzinę
przed wścibskimi dziennikarzami. Oglądając nowy film Coenów towarzyszymy
Eddiemu na każdym kroku, będąc świadkami rozwiązywania przez niego coraz to
bardziej absurdalnych spraw. Kiedy wydaje się, że nie może stać się nic
gorszego niż pijana aktorka, niechciana ciąża gwiazdy, drewniany aktor na planie
jednego z najwybitniejszych reżyserów, dzieję się TO. Koszmar, szok i niedowierzanie. Baird Whitlock, największa
gwiazda wytwórni, aktor odgrywający główną rolę w kręconym właśnie filmie Hail, Caesar!, zostaje porwany przez
tajemniczych sprawców. Nagłe zniknięcie gwiazdy oznacza nie tylko skandal wizerunkowy, ale również tysiące dolarów strat wynikających z opóźnienia produkcji filmu. Co więcej, cała sprawa okazuje się mieć zdecydowanie głębsze dno, a
widzowie szybko orientują się, że za porwaniem stoją ludzie pragnący wybudzić Amerykę
z trwającego już za długo snu. Tłem całej afery jest rzecz jasna działalność wytwórni, gdzie równolegle przygotowywanych jest cały szereg filmów różnych gatunków, z których wszystkie predestynowane są do roli hitów kinowych.
![]() |
Josh Brolin gra specjalistę od brudnej roboty i wyciągania ludzi z problemów. |
Bracia Coen nie byliby sobą, gdyby za prostą skądinąd
historią nie ukryli czegoś głębszego. Kulisy pracy Eddiego Mannixa stanowią jedynie pretekst do pokazania widzom czasów, za którymi jednocześnie tęskni się i się je wyśmiewa. Nie ma w tym zasadniczo nic dziwnego, wszakże złota era Hollywood to okres pełen sprzeczności. Bracia Coen stworzyli więc film sentymentalny,
w sposób absurdalny, ale jednak dosadny pokazujący przeszłość znanej nam i
lubianej branży. W swoim obrazie w sposób idealny bawią się oni
konwencją, czerpiąc garściami ze znanych motywów, wizerunków a nawet
tytułów. Cały film przepełniony jest scenami „filmu w filmie”, pokazującymi
fragmenty produkcji rodem z Fabryki Snów przełomu wieków. Hail Ceasar! to nic
innego jak nawiązanie do tworzonych w tym okresie epickich filmów historycznych,
z Kleopatrą i Juliuszem Cezarem na czele. Mamy jednak też musical, western,
klasyczny dramat, romans. Sceny te w sposób idealny naśladują estetykę filmową
tamtych czasów, jednocześnie uwypuklając i wyśmiewając istniejące w nich
schematy. Naprawdę, trudno się nie uśmiechnąć oglądając stepującego Channinga
Tatuma jako marynarza w musicalowej produkcji, lub George’a Clooneya jako
rzymskiego dowódcę filozofującego pod krzyżem z umierającym Jezusem. Generalnie,
przewijający się w filmie bohaterowie to wręcz klasyczne przykłady stereotypowych
postaci amerykańskiego kina.
![]() |
Ależ wspaniały jest George Clooney w roli średnio rozgarniętego hollywoodzkiego gwiazdora. |
Wspaniałe są też momenty pokazujące
proces tworzenia filmu, takie jak przekomarzanie się na planie, czy próby konsultowania
scenariusza filmowego z grupami religijnymi. Bezcenne są też interakcje między porywaczami a porwanym gwiazdorem
Hollywood. Absurd pokazywanych sytuacji bywa naprawdę srogi, a wszystko
okraszone jest specyficzną, stylizowaną na klasyki lat 50. muzyką.
Nie można nie być pod wrażeniem zręczności głównego bohatera w zakresie unikania wycieku informacji
do prasy, oraz jego absurdalnych rozmów z dwoma rywalizującymi o sensacyjną informację dziennikarkami-bliźniaczkami. Oglądając te sceny siłą rzeczy śmiejemy się, ale pamiętajmy że mówimy o czasach, w których wizerunek aktorów budowany był nie na podstawie systematycznych nowinek dotyczących życia prywatnego, ale na wyobrażeniach płynących z kreacji aktorskich. Jeden artykuł stawiający gwiazdę w niekorzystnym świetle mógł zniszczyć całą karierę. Wtedy przecież (jeszcze bardziej niż dzisiaj) nie liczyło się to, kim się jest naprawdę, ale to, jak było się postrzeganym.
![]() |
Channing Tatum zrobił przez 10 minut więcej niż przez dwie części Magic Mike'a. |
Powiedzieć trzeba wprost, że 90% sukcesu Ave, Cezar! to aktorstwo. Ogromne
brawa należą się Joshowi Brolinowi za rolę Eddiego, ale nie tylko jemu. W zakresie
postaci bracia Coen poszli trochę ścieżką Wesa Andersona w The Grant Budapest
Hotel, zatrudniając duże ilości wybitnych aktorów do mniejszych, ale
zapadających w pamięć ról w drugim planie. Najlepsze w tym wszystkim jest to,
że wielu z nich naigrywa się ze schematów w które sami gdzieś na pewnym etapie
swojej kariery aktorskiej zostali wpisani. Mamy więc fenomenalnego George’a Clooneya w
roli Bairda Whitlocka, amanta i bożyszcze Hollywood, ale jednocześnie faceta średnio rozgarniętego, podatnego
na pseudointelektualny bełkot i puste filozofowanie. Scarlett Johansson odgrywa rolę gwiazdy DeeAnny Moran, której publiczny wizerunek niewinnej
młodej aktorki absolutnie nie licuje z tym, jaka jest naprawdę. Doskonały jest
Channing Tatum w małej roli aktora musicalowego, pokazując w ciągu dziesięciu
minut więcej umiejętności tanecznych niż w dwóch częściach Magic Mike’a. Nie
można zapominać o wspaniałej roli Ralpha Finnesa, który naprawdę skradł scenę w
której się pojawił. Świetna (jak zwykle)
jest występująca w podwójnej roli bliźniaczek-dziennikarek Tilda Swinton.
Pochwały należą się też Aldenowi Ehrenreichowi za rolę westernowego aktora
Hobiego Doyle’a, Frances McDormand za mały ale zabawny epizod jako operatorki
dźwięku, a także wielu innym aktorom,
których nie sposób wymienić. Dość powiedzieć, że nazwisko braci Coen przyciągnęło
naprawdę doskonałą ekipę, znaną z pierwszych i drugich planów oscarowych
produkcji wybitnych reżyserów.
Mówiąc krótko, Ave, Cezar! to naprawdę bardzo udane dzieło filmowe, w sposób idealny łączący sentyment z satyrą, to co poważne z tym co zabawne. Podchodząc jednak do sprawy obiektywnie wypada mimo wszystko zaznaczyć, że prawdopodobnie nie jest to film dla wszystkich. Bracia Coen
posługują się w nim bardzo specyficzną estetyką i chyba jest trochę prawdy w
stwierdzeniu, że najlepszą zabawę ze wszystkich mieli oni sami. Nie oznacza
to oczywiście, że produkcja ta nie oferuje widzowi dobrej rozrywki. Niewątpliwie
jednak nie jest to ten sam rodzaj humoru, od którego kipi chociażby w
Deadpoolu. Ave, Cezar! to ambitne kino rozrywkowe, zachwycające nie tyle na
poziomie fabuły, co formy i przesłania. Bracia Coen po raz kolejny wygrali u
mnie wszystko, skłaniając do zastanawiania się, bardzo doskonałym trzeba być
artystą, aby stworzyć tyle świetnych i tak bardzo różnych od siebie filmów na
przestrzeni ostatnich lat. Polecam, przekonajcie się o tym sami.
P.S. Wchodzimy w tydzień oscarowy,
ostatni wpis na temat nominowanych filmów będzie we wtorek. W piątek lub sobotę
będzie wpis przedoscarowy, a komentarz na temat ceremonii i zwycięzców w poniedziałek
29 lutego. W marcu wrócę na pewno do wpisów serialowych, bo cały czas oglądam
nowe dobra i jest o czym pisać. Być może pojawi się też coś o Deadpoolu,
chociaż czuję się trochę dziwnie z faktem, że każdy kto chciałby to oglądać w
Polsce już pewnie widział. A w Hiszpanii dopiero wczoraj była premiera…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz