o mnie

niedziela, 17 stycznia 2016

Pisząc list do Lincolna, czyli o Nienawistnej Ósemce słów kilka [recenzja]



W dniu wczorajszym udało mi się wreszcie zobaczyć Nienawistną Ósemkę – najnowszy film Quentina Tarantino – reżysera którego uwielbiam i na którego kolejne produkcje czekam z największym jakim tylko się da utęsknieniem. Podobnie było tym razem. 

Co tu dużo mówić. Tarantino stworzył dzieło fenomenalne, po raz kolejny pokazując, że ociera się o granice tego, co we współczesnym kinie nazwać można geniuszem. Jestem Ósemką całkowicie zauroczona i nic mnie nie powstrzyma przed opisaniem tego, jak bardzo ten film wygrywa. Jak bardzo wygrał Tarantino. 

Recenzja nie zawiera istotnych spoilerów dotyczących treści. Chyba że za spoiler uważacie enigmatyczne stwierdzenie, że w filmach Tarantino giną bohaterowie…



Podkreślić wypada, że Tarantino totalnie nie miał szczęścia w związku ze swoją ósmą już produkcją. Najpierw, w 2013 roku, do Internetu wyciekł kompletny scenariusz. Skłoniło to reżysera do stwierdzenia, że filmu nie nakręci bo nie ma to sensu. Kilka miesięcy później Tarantino zdecydował się jednak zaprezentować fragmenty scenariusza w czasie eventu charytatywnego w Los Angeles. Tekst zdobył tak bardzo pochlebne recenzje, zarówno ze strony krytyków, dziennikarzy, co i aktorów, że reżyser, ku uciesze wszystkich, zdecydował się jednak nakręcić Ósemkę. Na tym jednak nie zakończyły się problemy. Dwa tygodnie przed premierą kompletny film w bardzo dobrej jakości wyciekł do Internetu. Wydawało się, że w takich okolicznościach Ósemka skazana jest na finansową klapę i totalną śmierć produkcji. Nic bardziej mylnego. Już przedpremierowe pokazy bożonarodzeniowe w USA zarobiły niezłe pieniądze, a od oficjalnej premiery 1 stycznia, jedynie w Stanach Zjednoczonych produkcji udało się osiągnąć zyski przewyższające 44-milionowy budżet. 

Nienawistna Ósemka jest filmem bardzo kameralnym, w tym zakresie nawiązującym do wczesnych produkcji Tarantino, głównie zaś Wściekłych Psów. Trzeba jednak zaznaczyć, że tytułowa ósemka stanowi koncepcję raczej umowną – postaci przewijających się na ekranie jest więcej, i tak naprawdę nie do końca wiadomo kto miałby wchodzić w skład tytułowej grupy. Tarantino ewidentnie bawi się tutaj konwencją, nawiązując nie tylko do faktu, że Ósemka do jego ósmy film, ale też do klasycznego westernu Siedmiu Wspaniałych (The Maginificent Seven – The Hateful Eight – widać, prawda?).


Cała historia zaczyna się bardzo powoli. Z zaśnieżonego krajobrazu Wyoming wyłania się dyliżans, w środku którego podróżuje ekscentryczna para złączona ze sobą łańcuchem. Wkrótce spotykają oni kolejno dwóch podróżnych, którzy zmierzają w tym samym kierunku. Ze względu na złe warunki pogodowe i zbliżającą się śnieżycę, towarzystwo zmuszone jest zatrzymać się w kultowym w tamtych stronach sklepiku powadzonym przez niejaką Minnie. Okazuje się jednak, że gospodarzy nie ma w domu. Zamiast nich podróżni spotykają kolejną grupę przypadkowych jak sądzą mężczyzn, którzy podobnie jak oni zmuszeni są do przerwania swojej podróży i schowania się przed śniegiem. Akcja rozwija się wolno, a zdecydowana większość scen nakręcona została w jednym, zamkniętym pomieszczeniu. Nie zmienia to oczywiście faktu, że pojawiające się szczególnie na początku filmu ujęcia przyrody, wielominutowe sekwencje przedstawiające dyliżans i konie pędzące przez śnieg, nieco przerażająco kiczowata figura Jezusa w środku zaśnieżonego krajobrazu, zapierają dech w piersiach. Warto w tym momencie wspomnieć, że Tarantino nakręcił swój film na specyficznej taśmie 70 milimetrów, posługując się techniką Ultra Panavision. Wcześniej metoda taka wykorzystywana była do kręcenia klasyków takich jak Lawrence z Arabii czy Ben-Hur.   

Nienawistna Ósemka to też ocean nawiązań, puszczania oka do widza i bezpośrednich zapożyczeń z klasyki. Nie ma się co dziwić, Tarantino jest jednym z reżyserów nie bojących się przyznawać, że współczesne kino opiera się na umiejętnym wykorzystywaniu tego, co już kiedyś powstało. Najbardziej oczywistym tropem w przypadku Ósemki jest rzecz jasna klasyczny western. Mamy tutaj cały szereg scen bezpośrednio zapożyczonych z najbardziej znanych tytułów gatunku. Symbolem tego rozwiązania jest oczywiście Ennio Morricone – ulubiony kompozytor Tarantino, twórca muzyki do całego szeregu klasycznych westernów, z filmami Sergio Leone na czele. Warto podkreślić że Ósemka jest jednym z niewielu filmów Tarantino, w której mamy tak dużo oryginalnej ścieżki dźwiękowej. Niejednokrotnie to właśnie doskonała muzyka sprawia, że poszczególne sceny w filmie są tak bardzo dobre.

Drugim tropem, który w przypadku Ósemki wydaje mi się wyjątkowo ciekawy, jest oparcie konstrukcji fabularnej na rozwiązaniu znanym nam z twórczości Agathy Christie. Oglądając Ósemkę miałam w pewnym momencie wrażenie, że to nic innego jak tarantinowska wariacja na temat I nie było już nikogo. W obydwu przypadkach mamy bowiem do czynienia z grupą nieznajomych, którzy ze względu na zaistniałe okoliczności przebywają w jednym pomieszczeniu z którego nie mogą się wydostać. Zarówno u Christie jak i u Tarantino rozgrywa się między nimi dosyć makabryczna gra. W tego typu fabułach siłą rzeczy ogromny nacisk położony jest na dialogi i interakcje między postaciami. Na tej płaszczyźnie Tarantino jak zwykle nie zawodzi. Film opiera się na niewymuszonych rozmowach między bohaterami, pod którymi wielokrotnie kryje się jednak głębsze przesłanie. Tarantino skupia się na budowaniu relacji między postaciami, które tylko na pozór nie mają ze sobą nic wspólnego. Szybko okazuje się bowiem, że między każdym z bohaterów Ósemki istnieją mniejsze bądź większe powiązania, o których często sami oni nawet nie wiedzieli. Robotę w tym zakresie robi oczywiście klasyczna technika stosowana przez Tarantino – częściowa rezygnacja z linearnego charakteru fabuły, retrospekcje, przeskakiwania w czasie. Dzięki temu widz dosyć niespodziewanie dowiaduje się jak było naprawdę, kim są bohaterowie oglądani na ekranie przez ostatnie kilkadziesiąt minut i co mają na sumieniu. 


Warto na tym etapie przejść do samych bohaterów. Inaczej niż w ostatnich kilku filmach Tarantino, w Ósemce trudno jest wskazać jednego wyraźnego protagonistę. Reżyserowi udało się stworzyć cały szereg doskonałych postaci, z których każda ma swoje momenty, zapada w pamięć, a jednocześnie nie dominuje nad innymi pojawiającymi się na ekranie. Naprawdę, świetne napisane postaci są czymś, za co Tarantino należy się chyba największy szacunek. Ogromnie trudne jest wykreowanie kilku (kilkunastu?) ciekawych bohaterów, z których każdy ma swój charakter, ale jednocześnie stanowi element zbalansowanej całości (mówimy o historii obcych sobie w sumie ludzi). W takich okolicznościach ogromna odpowiedzialność spada rzecz jasna na aktorów. Czymś wspaniałym jest oglądanie starej tarantinowskiej gwardii w towarzystwie nazwisk, które dopiero zaczynają przygodę z reżyserem. Jeśli chodzi o pierwszy kazus, pokłony należą się Samuelowi L. Jacksonowi, grającym w filmie rolę łowcy głów Marquisa Warrena. Oglądanie go w Ósemce to złoto, od razu wracają wspomnienia jego najlepszych ról filmowych – ról u Tarantino rzecz jasna. W kwestii drugiej, wyróżnienie należy się Jennier Jason Leigh – aktorce, której kariera wydawała się w ostatnich latach stać w miejscu. Fenomenalna gra w Ósemce może stanowić największy przełom w jej karierze, na co bardzo liczę i za co bardzo trzymam kciuki. Nie od dziś bowiem wiadomo, że Tarantino jest specjalistą od wyciągania zdolnych aktorów z zapomnienia (tak było z Travoltą w Pulp Fiction) oraz odkrywania nowych gwiazd, które tylko u niego są w stanie świecić pełnym blaskiem (klasyczny przykład Christopha Waltza). Odnosząc się do pozostałych występujących w Ósemce aktorów, wyrażać się można praktycznie w samych superlatywach. Wspaniałe jest, że Walton Goggins dostał w filmie większą rolę niż we wcześniejszym Django. Cieszy również Kurt Russell, który ponownie pokazuje się na ekranie z najlepszej strony. Jedynym na kim się zawiodłam jest tak naprawdę Tim Roth i jego bohater Oswaldo Mobray. Roth jest genialnym aktorem, ale w swojej interpretacji postaci zbyt mocno przypominał bohaterów granych przez Christopha Waltza w dwóch ostatnich filmach Tarantino. Momentami zachowywał się ona jak kopia Doktora Kinga Schultza z Django. Nie wiem czy to wina aktora czy reżysera, ale wypadło to w sumie mega wtórnie. 


Jak to u Tarantino, pojawiające się w Ósemce na szeroką skalę satyra, makabra i groteska nie służą jedynie wywołaniu sensacji i skandalu. Jak wspomniałam powyżej, cały szereg dialogów między bohaterami ma drugie dno, pokazujące coś znacznie głębszego. Szczególnie warto podnieść tutaj kwestie rasowe, poruszone przez reżysera już w Django. Tarantino zwraca uwagę na problem dyskryminacji, odwołując się do motywów o wiele bardziej skomplikowanych niż znany nam z wcześniejszej produkcji czarnoskóry niewolnik mszczący się na białych. Doskonałym przykładem jest przewijający się przez całą fabułę Ósemki list od prezydenta Abrahama Lincolna, będący w posiadaniu czarnoskórego Warrena. Łowca głów ma świadomość, że w świecie w dalszym ciągu zdominowanym przez białych, to nie pistolet, a ów dokument jest w stanie zapewnić mu szacunek i bezpieczeństwo. Tarantino (nie po raz pierwszy) zwraca też w swoim filmie uwagę na naturę człowieczeństwa. W Ósemce nie ma ludzi bez uprzedzeń. Wspaniałym przykładem jest tutaj właścicielka sklepiku Minnie, była czarnoskóra niewolnica, która najbardziej na świecie nienawidzi.. Meksykanów. Tarantino podkreśla, że w sytuacjach ekstremalnych ludzie zachowują się nieprzewidywalnie, odrzucając na bok swoje powszechnie prezentowane oblicze. Nie ma łatwych odpowiedzi, nie ma prostych podziałów. Tak naprawdę żaden z nas nie wie, kim jest. 


Nie umiem powiedzieć, czy Ósemka to najlepszy film w karierze jego twórcy. Z resztą, nie ma sensu odpowiadać na to pytanie. Dość stwierdzić, że Tarantino po raz kolejny udowodnił światu, że geniusz artystyczny nie wymaga formalnego wykształcenia reżyserskiego. Ósemka to film znakomity, wnoszący niesamowitą wartość dodaną do światowej kinematografii i warty każdej minuty z prawie trzech godzin jego trwania. W trakcie seansu nie patrzy się na zegarek, a fabuła wciąga jak piaski pustyni. Jestem w szoku że nie znalazł on uznania w oczach Akademii Filmowej i został całkowicie pominięty w najważniejszych kategoriach (najlepszy film, reżyser, scenariusz oryginalny). 

Jestem przekonana, że geniusz Tarantino objawi się jeszcze nie raz, nie dwa, bo wcale nie powiedział on jeszcze ostatniego słowa. Póki co jednak pędźcie do kin na Nienawistną Ósemkę. Będziecie zachwyceni.

Quentin, you’re doing it damn right.



1 komentarz:

  1. Właśnie przerwałem oglądanie filmu i szukam informacji na temat wyżej wymienionego listu. W 55 minucie filmu Tim Roth wypowiada kwestię w której stwierdza że słyszał że ktoś z właśnie przybyłych jest w posiadaniu listu od Abrahama Lincolna. Oglądam film bardzo uważnie i stwierdzam że nie było nigdzie dialogu z którego Tim Roth mógłby wysnuć wniosek o istnieniu takiego listu. Nic jest 23 i kładę się spać, a jutro cofnę film o 20 minut i prześledzę akcję jeszcze raz.

    OdpowiedzUsuń