o mnie

piątek, 29 stycznia 2016

Z Tołstojem w tle, czyli Wojna i Pokój w wydaniu BBC [recenzja]



Informacje o nowych ekranizacjach klasycznych powieści za każdym razem wywołują ekscytację. Nie inaczej było w 2013 roku, kiedy brytyjska telewizja BBC ogłosiła plany stworzenia mini-serialu będącego telewizyjną wersją epickiej powieści Lwa Tołstoja – Wojny i Pokoju.  Jako wierna fanka wszystkiego wychodzącego spod kamer brytyjskich filmowców, a jednocześnie mocna entuzjastka twórczości Tołstoja, byłam tym ogłoszeniem więcej niż podekscytowana. Kolejne informacje na temat produkcji wydawały się potwierdzać, że jest na co czekać. Pierwszy z sześciu odcinków zadebiutował 3 stycznia 2016, finałowy odcinek serii wyemitowany zostanie 7 lutego. Mimo że serial jeszcze się nie skończył, nie mogę powstrzymać się przed przedstawieniem tutaj kilku uwag na jego temat. Wydaje mi się że nie popełniam specjalnego nadużycia, gdyż po oglądnięciu czterech z sześciu odcinków można już mieć jakieś pojęcie o tym, co się ogląda. Tym bardziej, że na poziomie fabularnym raczej niespecjalnie może mnie cokolwiek zaskoczyć. 



Tekst nie zawiera spoilerów, które mogłyby być szkodliwe dla kogoś, kto nie ma zielonego pojęcia o Wojnie i Pokoju.

Przypomnijmy sobie o co dokładnie chodzi. Wojna i Pokój to wielowątkowa epopeja rozgrywająca się w carskiej Rosji początku XIX wieku. Głównym bohaterem jest Pierre Bezuchow, nieślubny syn hrabiego, który w wyniku splotu nieprzewidzianych okoliczności dziedziczy fortunę ojca i wkracza na moskiewskie salony. Jego losy splecione są z historią lokalnych możnych rodów: Rostowów, Bołkońskich i Kuraginów, których przedstawiciele wchodzą ze sobą w cały szereg mniej bądź bardziej skomplikowanych relacji. Wszystko to odbywa się w cieniu wojny, oraz coraz śmielszego poczynania sobie Napoleona we wschodniej części Europy. 

Historia bohaterów Wojny i Pokoju toczy się w tle wojen napoleońskich.
Wojna i Pokój to powieść wielokrotnie ekranizowana, która doczekała się adaptacji zarówno doskonałych, jak i naprawdę bardzo słabych. Ludzie znający się na kinie są zasadniczo zgodni co do tego, że najlepsze wersje filmowe owej epopei stworzyli Rosjanie. Wśród anglojęzycznych ekranizacji niewątpliwie wybija się film z 1956 roku w reżyserii Kinga Vidora, z Audrey Hepburn w kultowej roli Nataszy Rostowej. Warto podkreślić, że sama BBC nakręciła serialową wersję Wojny i Pokoju w 1972 roku. Grał w niej między innymi Anthony Hopkins. W obliczu takiego nagromadzenia adaptacji powieści Tołstoja, zabierając się za oglądania Wojny i Pokoju  2016 roku, pierwsze co należy zrobić to odpowiedzieć sobie na pytanie „Co nowego wnosi ten serial”? ewentualnie „Po co został nakręcony?”.
Na tym etapie zaczyna się już niestety z nową Wojną i Pokojem problem. Innymi słowy, oglądając serial bardzo trudno nie oprzeć się wrażeniu, że jest to kolejna zachodnia wariacja na temat tego, jak wyglądało życie w Rosji w okresie wojen napoleońskich. Niby można byłoby się taką wersją wybronić, bo tak jak napisałam powyżej, dotychczasowe anglojęzyczne ekranizacje powieści nie były jakoś spektakularnie świetne. Pies pogrzebany jest jednak w tym, że w całym przepychu i rozmachu produkcji, eleganckich wnętrzach i brytyjskim akcencie, umyka gdzieś specyfika miejsca i czasu. Innymi słowy, wygląda to wszystko tak, że równie dobrze mogłoby być przeniesione w skali jeden do jeden do jakiekolwiek innego europejskiego państwa początku XIX wieku, łącznie z Anglią czasów regencji. Widać że twórcy starają się jak tylko mogą aby realia były zachowane, o czym świadczą rosyjskie migawki kulturowe pojawiające się w tle. Mimo to całościowo trudno jest uwierzyć, właśnie taki obraz Rosji chciał Tołstoj przekazać czytelnikowi. Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że to nie szkodzi, bo w całym serialu nie chodzi tylko dobrze pokazane realia. Zgoda. Wydaje mi się jednak, że adnotacja o tym, jak całościowo wygląda ten serial i co wnosi do historii ekranizacji powieści Tołstoja może być dla wielu osób całkiem ważna.

Kto by powiedział że to Rosja.
Druga wątpliwość co do nowej Wojny i Pokoju dotyczy warstwy fabularnej. Nie chodzi oczywiście o uwagi w stronę oryginalnego tekstu powieści. Nie będę też tutaj rozwodzić się nad tym, czy książka takiej grubości jest w ogóle możliwa do dobrego zekranizowania. W moim przekonaniu problem polega na nieco nieudolnym rozplanowaniu podziału na odcinki. Efektem tego jest sytuacja, w której mamy epizody naładowane emocjami, pełne cliffhangerów i zwrotów akcji, jak również takie, w których akcja prowadzona jest dość wolno. Wyrazem tego są też irytujące dla osób zaznajomionych z powieścią rozwiązania, polegające na dość brutalnym oraniu ważnych z punktu widzenia psychologii postaci wątków, kosztem rozwlekania scen które nie wnoszą nic do fabuły, ale na które np. dobrze się patrzy. 

No ale żeby nie było, to nie jest tak że ten serial ma same złe strony, jest niepotrzebny i nie ma sensu go oglądać. Otóż nie. Ma on zasadniczo całkiem sporo plusów, i są to plusy na tyle spore, że jestem w stanie się tym serialem emocjonować i wyczekiwać kolejnych odcinków.

Cały szereg czynników sprawia, że Wojna i Pokój to jednak przyjemny serial.
Pierwszym ogromnym plusem nowej Wojny i Pokoju jest szeroko rozumiany rozmach widowiska. Kto zna seriale BBC i wie jaka jest polityka stacji w temacie wymyślności i niepowtarzalności plenerów, na pewno poczuje się pozytywnie zaskoczony. Duże wrażenie robią  sceny batalistyczne. Twórcy starali się, żeby wyglądały one jak najbardziej naturalnie, i mimo ograniczonych funduszy (BBC wyłożyła na ten serial dużo, ale nie można porównywać do chociażby skali wydatków HBO na Grę o Tron) udało się zachować specyficzną dla okresu napoleońskiego epickość starć zbrojnych. W serialu mamy też przepiękne plenery, efektowne wnętrza i dbałość o każdy detal. Co prawda trochę widać że nie kręcono w Rosji, ale nie stanowi to aż takiego problemu. W moim odczuciu Litwa całkiem nieźle odgrywa rolę carskiego imperium początku XIX wieku. Jeśli ktoś z Was był ostatnio w Wilnie, będzie mógł pewnie rozpoznać kilka miejsc. 

Sceny batalistyczne robią naprawdę niezłe wrażenie.
Mówiąc o nowej Wojnie i Pokoju nie można nie skupić się na tym, co kluczowe w przypadku tak wielowątkowej i bogatej historii – postaciach i aktorstwie. W pierwszej kolejności podkreślić należy, że BBC udało się dobrać do tego serialu obsadę niemalże idealną. Nie ulega wątpliwości, że jest to jedna z najmocniejszych stron całej produkcji. Jeśli nie dla historii, nie dla plenerów i zdjęć, to właśnie dla aktorów warto Wojnę i Pokój obejrzeć. 

Jak sobie teraz nad tym myślę, zasadniczo mogłabym zakończyć dyskusję o nowej Wojnie i Pokoju na dwóch słowach: PAUL DANO. Borze gęsty, jaki to jest świetny aktor. Jak bardzo genialnie on gra i jak bardzo rola Pierre’a Bezuchowa potwierdza to wszystko o czym mówię. Już od jakiegoś czasu żywię głębokie przekonanie, że Paul to jeden z najzdolniejszych aktorów młodego pokolenia i jest w stanie zagrać absolutnie wszystko. W Wojnie i Pokoju udało mu się stworzyć kreację ciekawą i wielowymiarową, wierną książkowemu oryginałowi, a jednocześnie niesamowicie współczesną i głęboką. Warto podkreślić, że Pierre Bezuchow to zupełnie inny typ bohatera niż ten, z którym najczęściej do tej pory był kojarzony Dano – kto widział To nie jest kraj dla starych ludzi lub Zniewolonego, ten wie o czym mówię. 

Paul Dano jest absolutnie genialnym Pierrem Bezuchowem. Mógłby sam robić ten serial.
Dobrze wypada też mój osobisty faworyt jak chodzi o etatowych aktorów BBC – James Norton. Jak już kiedyś wspomniałam, oglądałam całą jego filmografię, w związku z czym mniej więcej wiedziałam czego mogę się spodziewać. O ile w pierwszym odcinku jego bohater wypadał raczej blado na tle innych postaci (zrobili z niego strasznego hipstera co wyglądało trochę nienaturalnie), tak w kolejnych James był już 100% Andrzejem Bołkońskim. Ależ wspaniale pasuje on do roli nieco wyniosłego, dystyngowanego, ale jednocześnie wrażliwego księcia. Jestem absolutnie pod wrażeniem. Wspaniała sprawa. :’))) Grająca rolę Nataszy Rostowej Lily James padła ofiarą krytyki, jakoby po raz kolejny odgrywała taką samą bohaterkę i jej rola nie wnosiła niczego nowego. Trudno jest mi się odnosić do takich oskarżeń w kontekście samego tylko serialu, bo mimo że widziałam Lily w całym szeregu innych produkcji (ok, Duma i Uprzedzenie i Zombie jeszcze nie weszła do kin), nie miałam wrażenia żeby nie pasowała ona do roli. Co więcej, a chemia między nią a Jamesem Nortonem jest naprawdę dobra. Pięknie wyglądają oni razem na ekranie, a sceny między Nataszą a Andrzejem są jednymi z przyjemniejszych dla oka. 

Natasza i Andrzej wyglądają razem 11/10.
Dwa słowa jeszcze o rodzeństwie Kuraginów, Helenie i Anatolu. Po pierwsze, przyznać muszę, że Tuppence Middleton jest absolutnie najpiękniejszą Heleną w historii ekranizacji Wojny i Pokoju. Co więcej, bardzo dobrze odgrywa ona rolę kobiety na wskroś zepsutej, a jednocześnie pociągającej. No i nosi naprawdę piękne stroje. Jestem Tuppence totalnie zachwycona i żałuję że widziałam z nią tak mało dobrych filmów.
Szkoda, że nie mogę tego samego powiedzieć o jej bracie.... Anatol Kuragin miał być przystojnym, uwodzicielskim i najbardziej pociągającym bohaterem Wojny i Pokoju. Porażające jest, jak bardzo Callum Turner nie licuje z tą charakterystyką. Oczywiście jest to zdanie czysto subiektywne i nie odnosi się do dobrych umiejętności aktorskich prezentowanych przez Turnera. No ale serio… Oglądając ekranizację powieści Tołstoja przyzwyczaiłam się do trochę lepszych doznań wizualnych przy okazji scen z Anatolem. W tym przypadku naprawdę nie wiem jak reagować, patrząc jak kolejne bohaterki nie mogą oprzeć się jego urokowi. Trochę śmieszno, trochę straszno. 

Helena jest cudowna, ale Anatol wcale nie wygląda jak amant i uwodziciel.
A, i tak na marginesie, zupełnie nie rozumiem sensu wprowadzania wątku kazirodczej relacji między rodzeństwem Kuraginów. Niby jest jakaś chemia między aktorami i nie ma żenady patrząc na ich sceny, ale rozwiązanie to nie wnosi nic do fabuły, a jego jedynym celem jest wywołanie większej dyskusji i przyciągnięcie widzów szukających sensacji. Słabo. 

Długo można byłoby się rozwodzić się nad postaciami, wspomnę więc jeszcze tylko, że poza wymienionym powyżej pierwszym planem, mamy też całą masę ciekawych bohaterów drugoplanowych, których wątki bywają kluczowe dla fabuły. Z aktorskiego punktu widzenia warto wspomnieć chociażby o Gillian Anderson w roli Anny Pawłowny Schererer. Fani brytyjskiej telewizji i kina ucieszą się również na widok znanego z Muszkieterów Toma Burke’a (znam jedną Fankę która ucieszy się szczególnie), czy potterowskiego profesora Slughorna, Jima Broadbenta.  

Fani (Fanki? Fanka?) Muszkieterów BBC nie będą zawiedzeni doborem aktora do roli Dołohowa.

 Podsumowując wszystko co powyżej napisałam, podkreślić wypada, że Wojna i Pokój to serial mający swoje wady, ale jednocześnie potrafiący rekompensować je całym szeregiem zalet. Oglądając go widz może odnieść wrażenie, że produkcji bliżej jest do Dumy i Uprzedzenia niż do klasyki prozy rosyjskiej, ale zarzut ten nie będzie mieć znaczenia dla fanów historii z wojną w tle, szukających dobrej fabuły kostiumowej. Trzeba oddać BBC, że stworzyła produkcję powalającą rozmachem, przewyższającą praktycznie wszystkie mini-seriale produkowane przez tę stację w ostatnich latach. Zasadniczo nie mam obiekcji aby go polecać wszystkim odnajdującym się w tym klimacie. To nie jest produkcja która zmieni oblicze świata i sprawi, że Wasze życie już nigdy nie będzie takie samo. Mimo to jest naprawdę idealna na nieprzyjemne, deszczowe i zimowe dni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz